Nie, nie pomyliliście blogów. Zmieniłam kolorystykę, yay!
Jeśli kiedyś zastanawialiście się jak wygląda szczyt lenistwa, mam dla Was świetny przykład. Uwierzcie lub nie, ale dopiero kilka dni temu rozpakowałam ostatnią torbę z USA... a dla przypomnienia, ze Stanów wróciłam osiem miesięcy temu. Co prawda nie był to żaden bagaż głowny, tylko mała torba, do której wrzuciłam wszystko w kategorii "pierdoły" - nazbierane pocztówki, pamiątki z różnych miejsc, mnóstwo rzeczy z Dollar Store i... moje dwie perełki, czyli karty pamięci! Podczas moich dotychczasowych porządków zawsze przestawiałam ową, jak się okazało, skarbnicę wspomnień w przeróżne miejsca i w końcu zebrałam siły, aby ją otworzyć (bo to przecież tak bardzo wymagająca czynność - otworzenie torby i zobaczenie co dokładnie w niej jest). Ehhhh, ręce opadają. Moje lenistwo/głupota/kunktatorstwo (wohoo, nareszcie nauczyłam się słowa, które idealnie mnie opisuje) rośnie z dnia na dzień. Od razu przypomina mi się moja historia z colą (pamięta ktoś? jeśli nie to zapraszam tutaj), tym razem moje odwlekanie spotkało się jednak z happy endingiem, bo na wspomnianych kartach pamięci znalazłam mnóstwo zdjęć, którymi nareszcie się z Wami podzielę.
Na początek troszkę sentymentalnie. Poniższe zdjęcia pochodzą z dnia, kiedy to po raz ostatni byłam w Seattle. Wybrałam się wtedy na Space Needle i, trzeba przyznać, zakończyłam swoją przygodę z Deszczowym Miastem w sposób magiczny.
Zobaczcie sami.

Poniżej zdjęcie dachu jednego z budynków znajdujących się pod Space Needle. Fajny pomysł!
To przykre, że po tak długim czasie mój blog nadal żyje tylko i wyłącznie dzięki wspomnieniom z USA. Naprawdę chciałabym mieć dla Was fajne tematy, ale nie ukrywam, moje życie nie jest teraz jakoś mega ekscytujące. :D Mogę jednak obiecać, że jeśli 23 marca konsul przyzna mi wizę, to zrobi się tu ciekawiej.
Oby!
See you soon,
xoxo
Jeśli kiedyś zastanawialiście się jak wygląda szczyt lenistwa, mam dla Was świetny przykład. Uwierzcie lub nie, ale dopiero kilka dni temu rozpakowałam ostatnią torbę z USA... a dla przypomnienia, ze Stanów wróciłam osiem miesięcy temu. Co prawda nie był to żaden bagaż głowny, tylko mała torba, do której wrzuciłam wszystko w kategorii "pierdoły" - nazbierane pocztówki, pamiątki z różnych miejsc, mnóstwo rzeczy z Dollar Store i... moje dwie perełki, czyli karty pamięci! Podczas moich dotychczasowych porządków zawsze przestawiałam ową, jak się okazało, skarbnicę wspomnień w przeróżne miejsca i w końcu zebrałam siły, aby ją otworzyć (bo to przecież tak bardzo wymagająca czynność - otworzenie torby i zobaczenie co dokładnie w niej jest). Ehhhh, ręce opadają. Moje lenistwo/głupota/kunktatorstwo (wohoo, nareszcie nauczyłam się słowa, które idealnie mnie opisuje) rośnie z dnia na dzień. Od razu przypomina mi się moja historia z colą (pamięta ktoś? jeśli nie to zapraszam tutaj), tym razem moje odwlekanie spotkało się jednak z happy endingiem, bo na wspomnianych kartach pamięci znalazłam mnóstwo zdjęć, którymi nareszcie się z Wami podzielę.
Na początek troszkę sentymentalnie. Poniższe zdjęcia pochodzą z dnia, kiedy to po raz ostatni byłam w Seattle. Wybrałam się wtedy na Space Needle i, trzeba przyznać, zakończyłam swoją przygodę z Deszczowym Miastem w sposób magiczny.

Poniżej zdjęcie dachu jednego z budynków znajdujących się pod Space Needle. Fajny pomysł!
Oby!
See you soon,
xoxo
Uwielbiam Twój styl pisania ;) Mogłabyś pisać o wyjściu na zakupy do Biedronki, a i tak byłoby to interesujące ;D
OdpowiedzUsuńHahaha dziękuję :D!
UsuńJa mialam wczoraj rozmowe w Ambasadzie, i wszyscy byli tacy mili i kochani, kazdemu wiza zostala przyznana.... ;) nie ma czym sie stresowac :D powodzenia w marcu! :D pozdrowienia! :D
OdpowiedzUsuńGratulacje! Udanej przygody z USA :)
UsuńDziękuję, również pozdrawiam :)!
Uwielbiam to jak piszesz :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne notki ;)
Miło mi♥
Usuń