środa, 18 lutego 2015

Superbowl//RollerSkating//Vday!

Hej! Co u Was słychać? U mnie wszystko w porządku, "po staremu", nie zmienia się nic oprócz cyferek na liczniku "od przyjazdu/do powrotu", szok! Wiem, że miałam napisać notkę dużo wcześniej, ale niestety laptop coraz częściej się buntuje (może za dużo piractwa? hahaha) i odmawia posłuszeństwa... złośliwość rzeczy martwych! Ciężko jest mi sobie teraz przypomnieć co dokładnie działo się przez ten czas, ale jest kilka wartych opisania sytuacji, także Let's get started!

Na początek Superbowl. Wiadomo, tematem USA interesowałam się będąc jeszcze w Polsce (well, duuuuh), ale jakoś nigdy nie słyszałam o Superbowl'u haha, czy to czyni ze mnie marną fankę Stanów? Cóż, nie sądzę, bo jestem pewna, że niektórzy z Was też nie wiedzieli/nie wiedzą co to jest :D Prawda?
Zanim więc opiszę tamtem szalony dzień pozwólcie, że rozjaśnię o co chodzi. Dzięki Bogu wikipedia dostarcza zadowalającą ilość informacji. "Super Bowl - finałowy mecz o mistrzostwo w futbolu amerykańskim zawodowej ligi National Football League (NFL), będący najważniejszym wydarzeniem sportowym roku w Stanach Zjednoczonych. Całość ceremonii określana jest jako Super Bowl Sunday w skrócie Super Sunday i stała się nieformalnym amerykańskim świętem narodowym. Dzień finału jest także drugim, po Święcie Dziękczynienia, dniem z największą ilością spożytego jedzenia w Stanach Zjednoczonych." Ojjjj, co do tej ostatniej części jak najbardziej się zgadzam, co z resztą zaraz zobaczycie. 
Stan Waszyngton (w którym, jakby ktoś jeszcze się nie zorientował, obecnie "mieszkam" :D), jest szalony na punkcie swojej reprezentacji futbolowej - Seahawks. Nie ma dnia, w którym nie spotkałabym kogoś w koszulce/czapce/spodniach/skarpetach/butach/etc Hawksów, naprawdę. Jak nie w sklepie, na siłowni, w Starbucksie, tak w szkole (zarówno rodzice jak i dzieci) dumnie noszą znak swoich ulubieńców. To właśnie jedna z rzeczy, które w okolicy Seattle lubię najbardziej!
Tak się stało, że w tym roku mecz Superbowlowy rozgrywał się między drużyną New England Patriots, a... Seahawksami właśnie! Uwierzcie mi, to było naprawdę szalone. Za każdym razem kiedy Hawksi grali jakiś mecz, ludzie na mieście rozmawiali tylko o tym, pomyślcie więc do jakiego szaleństwa doszło, kiedy chodziło o FINAŁ! Wszędzie widać było granatowo-zielone kolory drużyny, ich symbol. Nieznajomi ludzie potrafili z dwóch stron sklepu krzyczeć do siebie "GO HAWKS"! WSZYSTKO/WSZĘDZIE/WSZYSCY zwariowali/ło. Poddenerwowanie mieszało się z ekscytacją :D Superbowl stał się głównym (i jedynym) tematem rozmów. Sklepy poszły na całość - zobaczcie sami.


W dniu meczu chyba każdy, kogo tutaj znam, udał się na jakąś imprezę superbowlową. Ja swoją miałam w domu Hostów.


Fanką futbolu amerykańskiego zdecydowanie nie jestem, bo się po prostu na nim nie znam. Oglądając go czułam się tak, jakbym była zmuszona zrozumieć język japoński, tym razem chodziło jednak o doznania wizualne :D, wiecie o co chodzi? Nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych akcji, czasem było tak, że zawodnicy (według mnie) po prostu biegli, pozornie nic się nie zmieniło, aż tu nagle cała rodzina Hostów (z nimi włącznie) zaczeła krzyczeć i skakać, a ja siedziałam jak głupia próbując przeanalizować sytuację, co niestety za prawie każdym razem kończyło się wynikiem negatywnym. Jednakże, po 3 godzinach (wow) meczu coś tam załapałam i byłam w stanie pojąć finałowy BŁĄD, który Hawksów kosztował wszystko... Niestety, przez "najdziwniejszą akcję w historii Supebowl" przegraliśmy. Zamiast planowanych fajerwerków, konfetii i innego rodzaju świętowania, w całej okolicy nastała grobowa cisza. Dosłownie.

Kocham ideę, że wszyscy ludzie są tu tacy zwariowani na punkcie Hawksów, zdecydowanie będę za tym tęsknić, bo ten granatowo-zielony kolor jednoczy ludzi, co jest po prostu niesamowite! Jestem przeszczęśliwa, że doświadczyłam kolejnej amerykańskiej tradycji w TAKIM stylu, no bo nie dość, że Superbowl, to jeszcze z "naszą" drużyną, super!

Czas na kolejną niedzielę (8.02), czyli na moje spotanie au pair. Tym razem wybraliśmy się na roller skating w "starym, typowo amerykańskim stylu". Nigdy nie miałam na sobie wrotek, stwierdziłam jednak, że skoro jeszcze nie zabiłam się na łyżwach ani normalnych rolkach, to i z wrotkami też nie będzie większego problemu. Cóż, byłam w wielkim błędzie. Dwie godziny, które w moich planach miały być superświetnefantastyczne okazały się porażką hahaha. W pewnym momencie wkurzyłam się na samą siebie, bo skoro Jessica Simpson potrafiła zapierdzielać na wrotkach w "A Public Affair", to ja też muszę to zrobić. Nie zrobiłam. I nie planuję. No ale ostatecznie, to również było rzeczą, którą będąc w USA zrobić chciałam, więc nie żałuję. Mam w grupie fajne dziewczyny, a i z moją LCC dobrze się dogaduję, także aż tak źle nie było :)!


Kolejny weekend, czyli dwa dni pod tytułem "It's all about Valentine's Day" wywołały u mnie ból głowy chyba ze sto razy, bo w każdym sklepie dostawałam oczopląsów i po wyjściu musiałam trochę poczekać, żeby zniknął mi sprzed oczu kolor czerwony :D Nie no, tak na serio, to naprawdę Amerykanie idą na całość... Wow! No ale przejdźmy do tego co robiłam. W sobotę spotkałam się z koleżankami i poszłyśmy do kina na... "50 twarzy Greya", co chyba dla nikogo nie jest większym zaskoczeniem. Oglądając film zachwycałam się widokami Seattle, pomyślałam sobie "ahhh, fajnie byłoby tam kiedyś pojechać". 
Kurdę, zapomniałam, że tu mieszkam! Hahaha <3
Taki głupi "żart". Sorki.
Ale naprawdę zachwycałam się ujęciami Seattle (zwłaszcza tym nocnym, kiedy Christian i Ana wybrali się na wycieczkę helikopterem). Swoją drogą, jeśli będziecie oglądać ten film (chociaż pewnie większość z Was już to zrobiła, hm?), zwróćcie uwagę na Space Needle, a raczej jego czubek - można zobaczyć granatowo-zieloną flagę z "12", liczbą, która również jest symbolów Hawksów <3! Ogólnie 12 mogliście zobaczyć w 50tg więcej niż raz, ahhhh, pękam z dumy <3
W niedzielę postanowiłam się do Seattle przejechać, bo szczerze mówiąc już dawno mnie w downtown nie było. Udałam się pod Escalę, ale niestety Grey był zbyt zajęty, żeby się ze mną przywitać. Może następnym razem. W końcu zostało mi jeszcze (tylko) 5 miesięcy.

 

 Na koniec mam dla Was dwa zdjęcia, które ostatnio zrobiłam podczas lunchu w Cottage Lake Parku (5 min od mojego domu). Bajka <3


Do zobaczenia następnym razem!
xoxo

5 komentarzy:

  1. Zastanawiam się jak można nie słyszeć o superbowl'u :D Zdjęcia super, a spotkania au pair nie muszą być nudne, powodzenia! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah ej na pewno nie jestem jedyna osoba która o tym nie słyszała :D no może słyszałam ale po prostu nie zakodowalam bo mnie futbol amerykański naprawde nie interesuje :D!

      Dziękuje!

      Usuń
  2. Jak ja ci zazdroszczę, że byłaś pod Escalą :D :( + uwielbiam Twoje blogi <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie, że udaje Ci się doświadczyć takich ciekawych amerykańskich tradycji. :) Fajnie gdyby na finał PLL, czyli dzień ujawnienia A zrobili w sklepach Pll- owskie szaleństwo. :D
    PS: Łącze sie z Tobą w bólu, bo mój laptop także odmawia posłuszeństwa :)

    OdpowiedzUsuń