sobota, 8 listopada 2014

American House party// New Friends!

Hello! Dokładnie 4 miesiące temu przyleciałam do Stanów, a co za tym idzie 1/3 programu za mną!
Pamiętam, że na początku pisałam "czas leci szybko", ale byłam w błędzie - teraz to dopiero pędzi jak szalony. Najgorsze są poniedziałki, ale kolejne dni przemijają w mgnieniu oka, a później w końcu przychodzi upragniony weekend. No własnie, apropo weekendu! Muszę Wam napisać o mojej zeszłej sobocie, bo zrealizowałam wtedy kolejny punkt z listy "MUST-DO W STANACH", czyli... typowa, amerykańska domówka!
Ale zacznijmy od początku. Jak wiecie, Halloween (piątek) spędziłam na trick-or-treating u rodziny Hostów, czego zdecydowanie nie żałuję, bo miałam naprawdę mnóstwo zabawy i mogłam zobaczyć jak to wszystko funkcjonuje, ale z drugiej strony chciałam też pójść na Halloweenową imprezę, więc całą nadzieję pokładałam w sobocie. Udało się! Pamiętacie jak pisałam Wam o pewnej facebookowej grupie, której członkowie wymyślają różnego rodzaju atrakcje? Oczywiście, również i w Halloween nie zawiedli i jeden z administratorów postanowił zrobić imprezę w swoim domu, więc tam też poszłyśmy. Na miejscu spotkałyśmy wielu znajomych, a jeszcze większą ilość nowych ludzi poznałyśmy. Niestety, byłyśmy tam dość wcześnie i impreza jeszcze nie była rozkręcona (za mało % hahaha), więc postanowiłyśmy zmienić lokalizację i udałyśmy się do mojego najukochańszego, najzajebistszego University District w poszukiwaniu jakiejś randomowej domówki studenckiej (szanse na to były naprawdę spore, już wyjaśniam dlaczego - otóż, w Seattle organizowana była megaaaa wielka impreza Freaknight, miało przyjść 20 tys osób, elektroniczna muzyka na żywo np. Tiesto, Bingo Players, Alesso etc, ALE ze względu na pewną tragedię wszystko zostało odwołane na ostatnią chwilę... z racji tego to 20 tys ludzi musiało zorganizować sobie inną atrakcję, a UD to najlepsze miejsce).
W autobusie do Seattle spotkałyśmy inne au pairki, które, tak jak my, jechały do UD, z tym że miały już zaplanowane gdzie dokładnie pójdą, także skończyło się na tym, że zabrałyśmy się z nimi. Wysiadłyśmy z autobusu i udałyśmy się pod wyznaczony adres. Impreza okazała się być strzałem w dziesiątkę - było wszystko, co typowej american house party potrzeba - dobre miejsce, muzyka, towarzystwo, czerwone kubeczki, "pijackie gry", tańczenie na stołach, a nawet policja haha :D. Wybawiłam się niesamowicie, a najlepsze jest to, że właścicielami domu okazali się naprawdę super ludzie, którzy już zaprosili nas na kontynuację, także nie mogę się doczekać!

Btw, na obu imprezach ludzie byli poprzebierani, ja jak zwykle zostawiłam wszystko na ostatnią chwilę, więc moim jakżeoryginalnymifantastycznym kostiumem były... UWAGA... czarne ciuchy, czerwone końcówki włosów i ciemny makijaż. ahh i jeszcze pajęczyna na twarzy i czaszka na bluzce. Wohoooo, poszalałam. :D Aż wstyd, ale who cares!

Mam tylko jedno, okropne zdjęcie, ale już mi się nie chce czekać kolejnego tygodnia na resztę.
PS. Soczewki A. prześladują mnie do teraz! Ale trzeba przyznać, efekt świetny :).

W środę spotkałam się z koleżankami w sąsiednim mieście i udałyśmy się na froyo, gdzie zrobiłyśmy z siebie idiotki, bo śmiałyśmy się jak nienormalne, wszystko dlatego, że weszły w nas dusze dzieciaków i w końcu, po kilku miesiącach pobytu w Stanach postanowiłyśmy dać sobie lekcję przekleństw w naszych językach. Trochę tego było - polski (nie wpadlibyście na to, gdybym nie napisała, nie? :D), portugalski, hiszpański, szwedzki, noi oczywiście niemiecki. Muszę przyznać, że możemy "pochwalić się" najbardziej bogatym słownictwem w tej dziedzinie, dziewczyny były w szoku, kiedy zaczełam wymieniać wszystkie te słowa, a ja sama byłam zaskoczona, że mamy ich aż tyle i właściwie na każdą okazję się coś znajdzie hahah.

Okej, żeby nie było, że dodaję notkę tylko na temat imprezowania i przeklinania, to napiszę Wam na koniec coś innego. POZNAŁAM NOWE PRZYJACIÓŁKI <3
W czwartek udałam się na lunch do Panery. Siedziałam przy stoliku, otoczona, można by pomyśleć, samymi amerykanami, aż nagle słyszę jak ktoś mówi po polsku. Byłam w wielkim szoku, bo już dawno przyzwyczaiłam sie do tego, że z językiem polskim spotykam się przeważnie tylko w weekendy. Błyskawicznie wstałam i podeszłam w stronę dwóch kobitek <3 Posiedziałam z nimi trochę, od początku świetnie mi się z nimi rozmawiało. Powymieniałyśmy się numerami, zostałam też zaproszona na polskie obiadki, wypad na kajaki i w góry. Jola i Jolanta (bo tak nazywają się te dwie dobre duszyczyki) powiedziały mi, że mogę do nich dzwonić o każdej porze dnia i nocy i zawsze jestem mile widziana w ich domach. Już jesteśmy umówione na kawę w poniedziałek!
Fajnie, nie? Nowe polki w otoczeniu... zawsze to dobrze, wiem, że przy nich będę czuć się jak w domu, jak w rodzinie... Jola i Jolanta, obie pełne wigoru i z nieustannym uśmiechem na twarzy przypominają mi jedną z najważniejszych osób w moim życiu, która 6tys mil ode mnie nadal przeżywa moją nieobecność... mojego bohatera i wzór. Moją BABCIĘ. Taaa, J & J są już grubo po sześćdziesiątce, ale ani trochę nie dają tego po sobie poznać! Kazały mi do siebie mówić po imieniu "bo zawsze jak słyszą, że ktoś mówi do nich przez "Pani" to się odwracają i szukają za sobą jakiegoś starca" hahaha <3.

 Na zakończenie zdjęcie z dzisiaj. Po kilku(nastu) dniach typowej, waszyngtońskiej pogody, w końcu zrobiło się ładnie. Bardzo ładnie. ♥

Odezwę się za niedługo. Enjoy your weekend!
xoxo

6 komentarzy:

  1. Czym się różni Jola od Jolanty? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkim, to dwie różne osoby :D Mają tak samo na imie, więc przedstawiły się jako Jola i Jolanta :D Najgorsze jest to, że zapisałam sobie je tak w telefonie, ale nie pamiętam która to która :( hahaha

      Usuń
  2. to niesamowite, jak bardzo Twój blog hipnotyzuje! piękne zdjęcia, świetny styl pisania, bijąca od Ciebie masa pozytywnej energii, no cudownie ;) mam nadzieję, że moja przyszła historia będzie choć odrobinę podobna do Twojej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, meeega mi miło, że tak uważasz! trzymam kciuki za Twoją cudowną historię ♥

      Usuń
  3. Boze, amerykanska impreza :O jak spotkasz sie z 'Jolantami' to powiedz, ze maja pozdrowienia z Polski :D
    + 4 miesiace ? Moglabym powiedziec, ze minal 1 msc, nie 4. Oby te pozostale 8 miesiecy minelo jak najlepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, przekażę pozdrowienia, dziękuję :)!
      Nooo... strasznie szybko to leci :)
      Buziaki!

      Usuń