poniedziałek, 13 października 2014

The Maze Runner(s)!

Będąc "mieszkanką" okolic Seattle mam to szczęście, że należę do pewnej facebookowej grupy, której członkowie praktycznie co każdy weekend organizują różnego rodzaju eventy. Ja jednak udałam się na swój pierwszy (lecz na pewno nie ostatni) dopiero wczoraj. Spotkaliśmy się na farmie w Snohomish (miasteczko oddalone 15 minut od mojego Woodinville), aby wspólnie przeżyć niesamowitą przygodę, jaką było pokonanie labiryntu stworzonego na polu kukurydzy. Na miejscu bylismy już o 18 (o dziwo byłam punktualnie!!), ale na wszystkich czekaliśmy chyba z godzinę, co jednak nie było powodem do narzekania, bo miałam okazję poznać wielu ciekawych ludzi. 




 Kiedy już byliśmy w całości (ponad 40 osób), poszliśmy kupić bilety (12$, waaaarto było<3) i ustawiliśmy się w kolejce. Pod sam labirynt dojechaliśmy na przyczepie ciągnika, gdzie oczywiście zamiast siedzeń mieliśmy stogi siana, uwielbiam takie rzeczy! Żeby było ciekawiej (i trudniej) poczekaliśmy, aż zrobi się kompletnie ciemno, co było świetnym pomysłem, bo klimat był naprawdę niesamowity. Przy wejściu do labiryntu stały pochodnie, co wyglądało genialnie. Na początku jeden z pracowników wyjaśnił nam jak poprawnie przejść przez labirynt i jak jest on zbudowany.  Okazało się, że mamy do pokonania dwie jego części, które oddziela od siebie miejsce "odpoczynku". Aby wiedzieć, że idziemy w dobrym kierunku, mieliśmy szukać kolejnych kolorów taśmy otaczającej kukurydzę - w pierwszej połowie zaczynaliśmy od zielonego i mieliśmy dojść do pomarańczowego, a w drugiej od białego do niebieskiego. W końcu weszliśmy do labiryntu. Nie mineła minuta, a już z jednej, czterdziestoosobowej grupy porobiło się kilka mniejszych, bo każdy poszedł w innym kierunku. Oczywiście co jakiś czas wpadaliśmy na siebie, co zawsze było nieco przerażające, ale z drugiej strony zarąbiste :) Naszą pomocą w szukaniu następnego koloru było kilka tabliczek z pytaniami - dobra odpowiedź wskazywała poprawną drogę. W momencie, kiedy udało nam się przejść z zielonego na pomarańczowy, moja grupa (6 dziewczyn) była połączona z dwoma innymi, na które wcześniej wpadliśmy, więc wszyscy razem zaczeliśmy gwizdać i krzyczeć z radości hahaha :D, mega opcja!
Rzecz jasna, kilka sekund później znów byłyśmy same. 

Poniżej macie zdjęcia labiryntu - z lampą:


i bez:


Hahaha :D taaak właśnie wyglądało, kiedy na moment wszystkie wyłączyłyśmy swoje latarki - SUPER CREEPY.

Po kilku ślepych uliczkach i momentach, w których cały czas znajdowałyśmy się w jednym i tym samym miejscu, w końcu poczułyśmy ogień, co było dobrym znakiem - dlaczego? Bo przy każdym wejściu/wyjściu, tak jak już pisałam, były pochodnie. Podążając tym właśnie tropem udało nam się dojść do miejsca odpoczynku, które zrobiło na mnie mega wrażenie!


Zdjęcia ani trochę nie oddają tamtego klimatu, ale przynajmniej możecie mniej więcej zobaczyć jak wyglądały te wejscia do labiryntu i tego jak wysokie były jego "ściany".

Druga połowa była według mnie bardziej skomplikowana. Co prawda przejście z białego do niebieskiego koloru poszło nam bardzo szybko, ale niestety podążając dość długo wzdłuż niebieskiej taśmy w pewnym momencie trafiłyśmy ponownie na białą, co było rozczarowujące i przerażające (tzn, że cofnełyśmy się i zmarnowałyśmy sporo czasu) :D. Prawie na koncu labiryntu spotkałyśmy chłopaków, którzy postanowili przejśc go od mety do startu i chociaż bardzo chciałyśmy do nich dolączyć to i tak wygrało nasze zmęczenie. 
Wyszłyśmy więc z labiryntu w towarzystwie oklasków i okrzyków YOU MADE IT!!, które oczywiście pojawiały się podczas powrotu każdej z grup, ale i tak fajne uczucie. :P
NAPRAWDĘ FANTASTYCZNIE SIĘ TAM BAWIŁAM!
Dowodem na to może być fakt iż mimo że jestem mega tchórzem, jeśli chodzi o horrory itd, to i tak czasem szłam jako pierwsza - tak mnie to wciągneło :D

Dzien zakończyłyśmy na froyo <3

PS. Film "The Maze Runner", do którego rzecz jasna nawiązuję w tytule notki, oczywiście polecam :). Sama czułam się jak jeden z bohaterów ahaha!

Dzisiaj umówiłam się z Eweliną i Agą i poszłyśmy do kościoła polskiego! Znajduje się on w jednej ze spokojniejszych dzielnic Seattle, jakieś 25 minut od downtown. Dziwnie było znaleźć się w miejscu, w którym nagle wszędzie można było słyszeć ludzi mówiących po polsku. Dziwnie, ale fajnie. Jestem cieniasem, wiem, ale mnie takie rzeczy strasznie ruszają i nie powiem, trochę się wzruszyłam haha :P

Następnie poszłyśmy na kawę do Starbucksa w pobliżu kościoła, w którym również siedzieli inni polacy, także czułam się jakbym była w domu


Uwielbiam to, że prawie każdą notkę mogę zakończyć słowami typu "KOLEJNY CUDOWNY WEEKEND ZA MNĄ". Zobaczymy jak będzie następnym razem!
Miłego tygodnia,
buziaki xoxo

15 komentarzy:

  1. Fajne wydarzenie ten labirynt!
    Fajne jest to, że tam zawsze się coś dzieje i zawsze są organizowane jakieś ciekawe eventy...
    I fajnie, że Ci się tam podoba! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Boziu ile dyń! Chciałabym spędzić Halloween w stanach, wydaje mi się takie magiczne! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie sie czyta kazda taka Twoja notke! ❤ pozwalasz to odczuc i przezywac te cudowne emocje wraz z Toba :) oby wszystkie dni byly takie! Xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda że u nas czegoś takiego nie ma bo na prawdę brzmi to niesamowicie *-*
    The Maze Runner <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że jest kilka takich labiryntów w Polsce! Może akurat by się coś znalazło :) Masz rację, było niesamowicie!
      Buziaki <3

      Usuń
  5. Genialne wydarzenia, bardzo chciałabym wziąć kiedyś w czymś takim udział.
    Masz bardzo fajny styl pisania, twoje notki są bardzo wciągające! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. normalnie jak w filmie ,alee super :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Dear you are damn lucky being there. I love your notes. You can feel the real atmosphere of the place . One big WOW . Waiting for more . <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Dear you are damn lucky being there. I love your notes. You can feel the real atmosphere of the place . One big WOW . Waiting for more . <3

    OdpowiedzUsuń