poniedziałek, 6 października 2014

The purpose of our lives is to be happy...

Muszę przyznać, że za mną naprawdę ciężki tydzień. W pewnym momencie miałam już jednak dość samej siebie i wyolbrzymiania pewnych spraw, zrobiłam emocjonalny reset i czuję się o niebo lepiej. Mamy tylko jedno życie, więc wszelkiego rodzaju zmartwienia są ogromną stratą czasu. Należy wyeliminować to, co sprawia że źle się czujemy, a każdy dzień witać i żegnać z szerokim uśmiechem na twarzy. Nawet nie macie pojęcia jak bardzo się cieszę, że zdecydowałam się tu wyjechać. Cały czas uczę się nowych rzeczy o samej sobie i o tym co mnie otacza, za co jestem okropnie wdzięczna. Lekcja życia.

Pozwólcie, że skupię się jedynie na trzech ostatnich dniach (reszty nie ma sensu opisywać - nieustanne rozdrażnienie, zbyt dużo dziwnych myśli oraz niepotrzebnych nerwów). W piątek rano byłam na imprezie urodzinowej mojego brata... oczywiście przez Skype. Następnie miałam do odebrania auto, które oddałam do naprawy kilka dni wcześniej. Początkowo myślałam, że pojadę tam z Julią, ale sprawy się pokomplikowały i trzeba było znaleźć inne rozwiązanie. Warsztat znajduje się ok. 3km od mojego domu, więc postanowiłam tam pójść na nogach.. Niestety, dość spora częśc ulicy jest obecnie remontowana, więc nie ma chodnika, o czym przypomniałam sobie dopiero po przejściu sporego kawałka. Byłam mega zdesperowana (haha jak to brzmi), więc zrobiłam coś, na co jeszcze nigdy w życiu się nie zdecydowałam - wziełam STOPa! Ale nie, nie stałam przy ulicy i nie machałam ręką - poszłam na stację benzynową i zaczepiłam jakąś kobietę, która, jak się okazało, jechała dokładnie w tym samym kierunku. Kiedy dotarłam do warsztatu byłam przeszczęśliwa, że już za chwilę będę w swoim samochodzie, ale oczywiście tak się nie stało. Okazało się, że Hości nie zapłacili za naprawę, o czym mieli mi powiedzieć rano, ale zapomnieli... No ale nie mogę być na nich zła, bo w końcu to zrobili, a ja zaoszczędziłam sporą kupę kasy, którą zgodnie z regulaminem musiałabym płacić (z resztą ostatnio za dużo się na moją Host rodzinę powkurzałam haha, wystarczy...). Zrobił się więc kolejny problem - jak wrócić do domu? Na szczęście jeden z pracowników zaoferował mi pomoc, co było najlepszą rzeczą tego dnia, bo uroczy staruszek okazał się być właścicielem odjazdowego, nowiusieńkiego Porsche z otwieranym dachem, także przez przypadek mogłam się tym cudeńkiem przejechać. Rzecz jasna, większość drogi do domu słuchałam właśnie o historii kupna tego (cytuję) "amazing baby" :)

W sobotę spotkałam się z trzema polkami i pojechałyśmy do Seattle. To był chyba najśmieszniejszy dzień od trzech miesięcy! Od razu milion razy lepszy humor :) Najpierw trochę pochodziłyśmy po downtown, następnie University District, zakupy & oczywiście, jedzenie...
Zdj po prawej: Miało być selfie z downtown, a wyszło z parkingiem, yeah..
Już to kiedyś pisałam, ale uwieeeeelbiam klimat U.D <3

Dzisiaj (niedziela) również pojechałam do Seattle, tym tazem na spotkanie au pair. "Atrakcją" na ten miesiąc było Scavenger Hunt, czyli gra miejska polegająca na tym, że dostaje się listę miejsc, w które trzeba się udać i na dowód zrobić zdjęcie. Stwierdziłyśmy z dziewczynami, że musimy wygrać i udało się! Co prawda biegałyśmy po Seattle jak głupie, a po wszystkim długo dochodziłyśmy do siebie (ja to chyba nadal jestem czerwona), ale okej. Od innych dziewczyn z CC oraz APiA słyszałam, że nagrody są super (np. 50$ do H&M, bilety do kina, czy 25$ do Sephory), dlatego tak bardzo się starałyśmy. Wiecie co my (APC) dostałyśmy? Kartę upominkową do Starbucksa... o wartości 5$! Hahahaha....

Judith z Francji, ja, Ola z PL, Julia & Olivia z Niemiec
Jednym z zadań było zrobienie sobie zdjęcia z Seattle'owskim policjantem, więc jak tylko zobaczyłyśmy auto policyjne, to od razu do niego podbiegłyśmy. Ciekawe co pomyślał sobie ten facet kiedy siedział w aucie i nagle zobaczył jak pięć czerwonych, człowiekopodobnych postaci pędzi w jego kierunku... hahah dopiero teraz do mnie dochodzi to jak komicznie musiałyśmy wyglądać.. :D

Później udałyśmy się z dziewczynami do Cheescake Factory na zwycięski podwieczorek <3 Po powrocie do domu od razu położyłam się na łóżku, zasnełam na pół godziny, wziełam prysznic i pojechałam do Olivii & Julii. Dzień zakończyłyśmy wpatrywaniem się w czarny ekran telewizora, bo z niewiadomych przyczyn Netflix odmówił posłuszeństwa (a miał być seans Pretty Little Liars).

Weekend zdecydowanie dostarczył mi sporą dawkę endorfin, a na samą myśl o tym tworzą się kolejne :D! Ale teraz czas spać. Padam ze zmęczenia.
Dobranoc/Miłego dnia :)

4 komentarze:

  1. O jejku, świetny post, bardzo pozytywny. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jechałaś stopem! Jedno z marzeń którego trochę boję się spełnić, ale pewnie w końcu to zrobię, no ale jak było?
    Haha nie narzekaj mała masz dwie darmowe kawy, chyba że to dla was wszystkich ta 5$. A tak poza tym ta kawa tam u góry wygląda przepysznie :)

    Pozdrawiam
    Ana z suenosavida.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, trafiłam na przemiłą kobietę :D!
      Ehhhhhhh to nawet nie są dwie kawy :( Ale nie narzekam :D
      Pozdrawiam!

      Usuń