poniedziałek, 26 stycznia 2015

What's happening?

Hej! Ostatnio (jak pewnie zauważyliście) w ogóle nie miałam weny, by cokolwiek tu napisać, ale stwierdziłam, że to już najwyższy czas, aby dać znać, że żyję!
Nowy Rok zaczęłam dość schematycznie i na chwilę obecną się tego trzymam. W dni robocze podczas gdy chłopcy są w szkole ja chodzę na siłownie & oglądam seriale/filmy, także jak sami widzicie - bez rewelacji. Weekendy natomiast są czasem na spotkania ze znajomymi! Dwa tygodnie temu  w sobotę poszłam na siłownie i podczas (błędnego) wykonywania jednego z ćwiczeń zagadał do mnie pewien facet i pomógł mi odpowiednio wszystko zrobić. Okazało się, że kiedyś był w armii, był na szkoleniu we Francji, Niemczech i oczywiście w Polsce, a następnie stał się trenerem osobistym :D Zaproponował mi swoją pomoc, z czego bardzo się ucieszyłam, bo ja NAPRAWDĘ mam dwie lewe ręce, nogi i wszystko. Wziełam jego numer i mialam napisać, żeby umówić się na kolejny trening.. a jak się później okazało, NIE ZAPISAŁAM TEGO NUMERU. Myślałam, że się zabije, bo to naprawdę byłby strzał w dziesiątkę mieć profesjonalną pomoc za free! Na szczęście wieczorem  poszłam z dziewczynami na domówkę do znajomych, tych samych, u których byłam na Halloween, więc mogłam zapomnieć o swojej głupocie :D. Było nawet lepiej niż za pierwszy razem - więcej ludzi, głośniejsza muzyka i... szybsze pojawienie się policji. W momencie, kiedy już przyszli, my z dziewczynami musiałysmy się ewakuować, bo nikt z obecnych nie miał zamiaru kończyć zabawy, więc kwestią czasu było to, aż policja przyjdzie kolejny raz (my nie mamy 21 lat, a oni wszyscy tak, więc nic by im nie zrobili), dlatego też razem z grupką innych osób poszłyśmy do nowego domu jednego z kolegów i tam dokończyliśmy imprezę w nieco spokojniejszy sposób! Wróciłam do domu następnego dnia o 8 rano, kiedy wszyscy jeszcze spali... okazało się, że moja niedokońcaogarniętainiezawszerozumna hostka ustawiła na noc alarm (od czasu kiedy tu jestem zrobiła to może z 3 razy), a przecież mówiłam, że przyjdę wcześnie, także w momencie, kiedy otworzyłam drzwi, zrobiło się bardzo GŁOŚNO. Myślałam, że umrę! Tamtą niedzielę miałam zamiar spędzić w domu, ale że jako nie chciało mi się konfrontować z Hostką wyszlam sobie gdzieś, ale szczerze mówiąc nawet nie pamietam gdzie.
Tydzień temu pojechałam na polskie spotkanie (i w końcu zjadłam BIGOS). Jak zwykle poznałam wielu nowych ludzi! W niedzielę pojechałam z Hostami i najmłodszym na jego trening piłki nożnej. Tak się złozyło, że w tym czasie odbywał się mecz Seahawksów (drużyna futbolu amerykańskiego), także to było mega śmieszne, bo zazwyczaj rodzice kibicują swoim dzieciakom, a tym razem ławki wokół boiska były puste, bo wszyscy stali w innym miejscu i oglądali grę haha, ja sama weszłam w tłum i nawet kilka razy coś sobie poklaskałam z innymi. W przyszłym tygodniu będzie szaleństwo, bo weszliśmy do finału, także GO HAWKS superbowl nadchodzi! :D Mam nadzieję, że jakoś uda mi się wieczorem dostać do Seattle, bo na pewno bedzie tam meeeegaaa, zwłaszcza jak wygramy!
Jeśli chodzi o ten weekend - wczoraj rano poszłam na siłkę i myślałam, że umrę ze szczęścia, bo znów spotkałam Kevina!! (trener, którego numeru sobie nie zapisałam). Tym razem już nie popełniłam tego samego błędu i od razu umówiliśmy się na trening :D. Później do Woodinville przyjechały S i K, więc spędziłam popołudnie w mojej okolicy. Wieczorem spotkałam się z innymi dziewczynami i poszłyśmy do kina na The Boy Next Door (z moim przyszłym chłopakiem Ryanem haha). 
A dzisiaj... poszłam na basen, teraz siedzę od trzech godzin w Starbucksie i myślę co ciekawego mogę porobić wieczorem. We'll see!


Powyżej zdjęcia z miejsca, w którym odbyło się polskie spotkanie. Stwierdziłam, że jest to typowe amerykańskie sąsiedztwo, więc musiałam je Wam je pokazać!


Przygotowania do Walentynek, czyli jak popaść w depresję podczas zakupów w Targecie haha.


Czekamy, czekamy :)


W przyszłym tygodniu mam mega super spotkanie au pair, więc postaram się dodać jakieś zdjęcia!

Do napisania! Tym razem postaram się nie zwlekać z notką 3 tygodnie,
buziaki
xoxo

czwartek, 8 stycznia 2015

2014 & Halfway through!

Jako, że bloguję nie od dziś, co roku mam tradycję dodawania notki podsumowującej dany rok. Tym razem nie może być inaczej zwłaszcza, że 2014 był naprawdę niesamowity. Bardzo dużo ważnych spraw miało miejsce właśnie w roku ubiegłym, począwszy już od stycznia, kiedy to bawiliśmy się do rana podczas "nocy życia" zwanej też.. Studniówką!


W lutym zaczełam przygodę z programem au pair. Aplikacja, kręcenie filmiku, interview, aż w końcu zaczał się proces matchowania. Od tego momentu aż do momentu kiedy wylądowałam w Nowym Jorku nie mogłam przestać myśleć o niczym innym... A po drodze MATURA.

Teraz żałuję, że bardziej się do niej nie przyłożyłam. Od początku 2014 mówiłam sobie, że "jutro" zacznę się uczyć, aż w końcu nie zaczełam :P. Największą (i w sumie jedyną) uwagę skupiłam na języku polskim (byłam na mat-geo...), a i tak napisałam beznadziejnie, no ale hej, Ci którzy pisali w tym roku maturę chyba się ze mną zgodzą, że była okropna? Podobnie z matematyką... Zapisałam się też na rozszerzoną geografię, co do teraz jest dla mnie komiczne, ale stwierdziłam, że pójdę na żywioł i poszłam :D. Tu akurat stresu już nie było, bardziej beka z tego jak bardzo można sobie na maturze z geografii pozmyślać.
Pisemne to jednak nic, przyszedł czas na ustne. Pracę maturalną z polskiego skończyłam pisać dwa dni przed samym egzaminem, a jeszcze trzeba było się jej nauczyć. O DZIWO, nie było z tym aż tak źle, ale później przyszedł czas na pytania, które totalnie wyprowadziły mnie z równowagi haha.
Taaak... matura zdecydowanie była wydarzeniem stresującym.


Nic jednak nie pobije 25 czerwca, czyli spotkania wizowego. Kolejne ważne wydarzenie 2014 roku.

Przyszedł czas na pierwszy tydzień lipca, czyli pożegnania, pakowania, załatwiania, bieganina i nie wiem co jeszcze - dużo się działo. Aż w końcu nadszedł przełomowy dzień czyli 07.07.2014 - wylot do USA. Od tego czasu jestem już z Wami i na bieżąco staram się relacjonować moje przygody w stanach, więc zamiast opisywać drugą połowę roku, po prostu pokażę ją Wam w zdjęciach, których tu nie publikowałam (choć na pewno pojawiły się podobne).


Wczoraj, czyli 7 stycznia mineło dokładnie pół roku w USA, półmetek programu. 6 miesięcy OD i DO domu. Nadal ciężko w to uwierzyć, bo czas pędzi jak szalony, z dnia na dzień coraz szybciej.
Czasem zastanawiam się, czy brak możliwości przebywania z rodziną i znajomymi to odpowiednia cena za realizację marzeń o "Wielkim Świecie"... Myślę, że na dłuższą metę nie, ale rok nie jest jeszcze aż tak zły. Oczywiście jest to sprawa indywidualna, co łatwo zauważyć, bo są au pairki, które z tęsknoty wracają do domu po kilku miesiącach, a są też takie, które zostają na drugi rok, a czasem nawet na studia. Ja postanowiłam zakończyć program tak jak było to w planach, czyli 7 lipca 2015 roku, bo mimo, że myśli o kolejnych 12 miesiącach w nowym, pięknym miejscu są naprawdę kuszące i w stu procentach rozumiem osoby, które decydują się na przedłużenie, to jednak tęsknię i chcę ruszyć dalej. Brakuje mi naprawdę najmniejszych rzeczy, ale też uwaga - szkoły. Pewnie po pierwszym miesiącu ten zapał mi przejdzie, ale na chwilę obecną naprawdę chcę mi się studiować, znaleźć pracę (najlepiej z dala od dzieci haha) i w końcu POBYĆ z najbliższymi. 

Moją półrocznicę w USA świętowałam wraz z Julią, z którą tak jakby rozpoczełam przygodę (była moją współlokatorką w Nowym Jorku). Obejrzałyśmy film The Giver, który swoją drogą mogę polecić, zdecydowanie typ, który lubię! Poza tym, paczka od moich rodziców w końcu do mnie doszła <3 <3 Akurat wczoraj... <3

***
PS. Pamiętam, że na początku 2014 powiedziałam sobie, że będzie to rok ZMIAN. Wtedy chodziło mi o skończenie liceum, rozpoczęcie studiów itd.. Kto by pomyślał, że wyląduję w USA? :) Uśmiecham się na samą myśl o tym... Zmiany, nowe doświadczenia, lekcje, przemyślenia i spełnione marzenia... WOW.

A co przyniesie 2015?
Życzę wszystkim jak największej ilości cudownych chwil!
Trzymajcie się,

xoxo

sobota, 3 stycznia 2015

New Year's Eve!

Witajcie w 2015!
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem wielką fanką sylwestrowej nocy, pewnie dlatego, że odkąd pamiętam spędzałam ją świetnie. Zwłaszcza kilka ostatnich przyniosło najwięcej niezapomnianych wspomnień, a wszystko dzięki grupie osób, za którymi z dnia na dzień tęsknie coraz bardziej... <3! 

A jak świętowałam Sylwestra tym razem? 31 grudnia udałam się z chłopakami, ich ciocią i kuzynami na kręgle. Muszę przyznać, że nie bawiłam się dobrze bo a) jestem naprawdę kiepska w kręgle (co chyba raczej nikogo nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, że mam dwie lewe ręce i takie atrakcje jak kręgle, mini golf czy bilard chyba nigdy mnie nie będą cieszyć hahaha), b) akurat wtedy odbywała się w Polsce impreza moich znajomych, którą miałam szczegółowo relacjonowaną na snapie, więc wzieła mnie taka załamka, że UWAGA z trudem powstrzymywałam łzy! Szczerze mówiąc sama się dziwię, myślałam, że miałam rację mówiąc "najgorszy czas już za mną" na temat świąt, a tu proszę, niespodzianka. Wiedziałam, że będzie mi przykro, ale nie sądziłam, że aż tak.
No ale w końcu przyszedł czas na moją imprezę. O 18 udałam się w stronę Seattle do domu K, która urządziła domówkę. Po półtorej godziny jazdy w końcu dotarłam na miejsce. Na początku nie było za dużo ludzi, później zrobiło się całkiem tłoczno. O 12 wyszliśmy z szampanem na zewnątrz, ale... nie zobaczyliśmy ani jednego fajerwerka! Goshhh :( Pobalowałyśmy jeszcze trochę, mnie już o 2 wzieło zmęczenie (starzeję się), koło 4 w końcu położyłam się spać. :D

Z każdym Sylwestrem kojarzy mi się jakaś piosenka, tym razem będzie to Please Don't Stop the Music Rihanny, bo właśnie do niej tańczyło mi się najlepiej!

Ogólnie noc z 31 na 1 zaliczam do udanych, fajnie się bawiłam i również w świetnym towarzystwie (Polska ekipa z Seattle <3 <3)! Na pewno będę go dobrze wspominać, International New Year's Eve to coś czego jeszcze nie miałam, także kolejne ciekawe doświadczenie! 

Koreczki & kanapeczki, czyli szamcia pierwsza klasa!

Szczęśliwego Nowego Roku!
muah