niedziela, 6 grudnia 2015

Camp America - tak czy nie?

Czym jest program Camp America?
"Camp America to najsłynniejszy na świecie międzynarodowy program studenckiej wymiany kulturalnej. Łączy on przygodę i wakacje w USA z pracą na młodzieżowych obozach letnich lub w rodzinnych ośrodkach wypoczynkowych." 
Wszystkie informacje dotyczące programu znajdziecie na TEJ stronie.

O programie dowiedziałam się dzięki au pairkowej społeczności. Poczytałam opinie, poogladałam zdjęcia i w końcu podjełam decyzję. Dlatego też, uroczyście ogłaszam, że (nawiązując do tytułu notki) moja odpowiedź brzmi: TAKTAKTAK! Chcę polecieć na Camp!

Mam dokładnie takie same odczucia jak wtedy, gdy zaczełam interesować się wyjazdem jako au pair - czy pisać o tym publicznie, na blogu? Czy mam mówić znajomym? A co jeśli się nie uda, nikt nie będzie mnie chciał na swoim Campie, albo (grr) nie dostanę wizy?
Z drugiej strony to wszystko jest zbyt bardzo ekscytujące, by milczeć - nawet gdybym chciała, to pewnie i tak nie byłabym w stanie utrzymać tego w tajemnicy. Trudno, najwyżej się nie uda. No ale w sumie... Co się ma nie udać? Jestem przekonana, że te wszystkie wątpliwości i pytania "a co jeśli..." wynikają z tego, że perspektywa wylotu do USA jest dla mnie tak samo nierealna, jak za pierwszym razem.

Nad CA zastanawiałam się kilka miesięcy temu, po czym stwierdziłam, że odłożę ten pomysł na dalsze lata (dokładnie tak samo było z au pair). Początkiem listopada zmieniłam jednak zdanie, a obecnie jestem już po interview i pracuję nad swoją aplikacją!

Pamiętam, że blog był dla mnie dużą motywacją, jeśli chodzi o wyjazd (sama nie wiem czemu), dlatego też postanowiłam opisywać swoje przygotowania, a następnie (mam nadzieję) ciekawe historie zza oceanu tak samo jak za pierwszym razem :) 
Mam nadzieję, że znów będziecie mnie odwiedzać!

Na koniec wstawiam kilka snapchatowych zdjęć z moich ostatnich dni w Seattle oraz lotu powrotnego do Polski.



PS. Rzucam studia.

Dajcie znać jeśli jest coś, o czym mogłabym dla Was napisać.
Trzymajcie się,
xoxo

poniedziałek, 23 listopada 2015

When autumn leaves start to fall...

"Posprzątaj pokój", "Wyjdź z psem pieskiem(!)", "Opróżnij zmywarkę", "Idź do sklepu"... Ah, (nie) tęskniłam za tym. Ze wszystkich rzeczy, które mogłam dzisiaj zrobić wybrałam tę, o której jeszcze do wczoraj nie pamiętałam, a dzisiaj okazała się być dobrą alternatywą.
Napiszę posta.

Btw. Jeszcze chwila, a w ucieczce przed sprzątaniem zacznę się uczyć. Moje lenistwo zaczyna być większe niż wybór płatków śniadaniowych w USA. 


poniedziałek, 31 sierpnia 2015

2 months later!

Hej! Żyję!
Aż trudno uwierzyć jak wiele zmieniło się, od kiedy nacisnełam "opublikuj" po raz ostatni. Jestem w Polsce już od dwóch miesięcy! Bardzo często ludzie pytają mnie czy tęsknie za USA... Odpowiedź brzmi - NIE.


sobota, 13 czerwca 2015

Wyscig z czasem - part #2!

Hej! Co u Was słychać?
Ja korzystam ze swoich ostatnich dni w USA! Wiem, że jest tu kilka osób, które czytały mojego bloga jeszcze zanim wyleciałam i mam do Was pytanie... Zleciało, no nie?
Dzis 13 czerwca. Zobaczcie jaką notkę dodałam dokładnie ROK temu.
 
 
Dobrze pamiętam jak się wtedy czułam, codziennie stres, ale z drugiej strony z dnia na dzień coraz większa ekscytacja. Jak czuję się teraz?
Spokojnie, mega na chillu. Boję się, że po prostu nie dochodzi do mnie to co ma wydarzyć się 7 lipca. Chciałoby się napisać, że przeraża mnie myśl o powrocie, ale tak nie jest. Strasznie się cieszę i nie mogę doczekać się realizacji wszystkich planów. Jednakże, wiem, że przyjdzie taki dzień, w którym chwycę się za główę i krzyknę WHOAAAA CO JA ZROBIŁAM :D Chociaż... może takiego dnia nie będzie?
Jedno jest pewne, nie ważne co się stanie i tak nie pozwolę na to, żeby jakiekolwiek negatywne emocje towarzyszyły mi przez dłuższy czas.
 
Za niedługo zaczynam się pakować, także życzcie mi powodzenia.
Nie mam pojęcia jak to zrobić. Z drugiej strony nie mogę się doczekać momentu, kiedy otworzę walizki i zacznę tam wszystko wrzucać już nie na próbę, ale naprawdę.
A ten moment nastąpi już w przyszłym tygodniu (z mojego pokoju muszę się wynieść tydzień przed wylotem, bo przyjeżdżają znajomi Hostów z dzieciakami i potrzebują mojego królestwa, bo ma największe łóżko </3, także muszę zacząć się pakować troszkę wczesniej). Spoko, mi to i tak różnicy nie robi, bo wiem, że to tylko 6 nocy, a później będę już spać z najlepszą poduszką na swiecie, której zdjęcie macie poniżej:
 
 
W sumie to dzisiejsza notka jest o niczym (czyt; jest beznadziejna :D),
ale trudno.
 
Do następnego razu,
XOXO

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Co obcokrajowcy wiedza na temat Polski?

Hej! Wczoraj postanowiłam zrobić sobie przechadzkę po Seattle, bo powoli zaczyna do mnie dochodzić to, że tak naprawdę zostało mi już tylko kilka wizyt (jeżdżę tam tylko w weekendy). W planach miałam pójście do dzielnic, w których jeszcze nie byłam, ale jako, że inny pomysł wpadł mi do głowy, to zostałam w Downtown.
O jaki pomysł chodzi?
Zawsze zastanawiało mnie to co myslą/wiedzą o nas obcokrajowcy. Postanowiłam więc to sprawdzić! Zapraszam do oglądania :)
 
https://www.youtube.com/watch?v=qAydncSO2FU
/klik w obrazek/
 
Muszę przyznać, że takie łażenie z kamerą i podchodzenie do obcych było fajnym i ciekawym wyzwaniem i dobrze się bawiłam, chociaż wiadomo, trochę się wstydziłam :D Jestem jednak zadowolona z efektu końcowego, chociaż i tak czekałam na jakies bardziej "kreatywne odpowiedzi", np. kiedyś dowiedziałam się, że Polska to stan w Rosji (chyba już nawet o tym pisałam).
 
Przy okazji wrzucam kilka zdjęć z mojego spacerku!
 
 Poznajecie miejsce z powyższego zdjęcia? :)

W końcu dostałam się do pierwszego Starbucksa! Zawsze jest tam milion ludzi, a kolejka ciągnie się w nieskończoność, a wczoraj wieczorem było tam zaledwie kilka osób. Wohooo!
Powyżej możecie zobaczyć najstarszy drapacz chmur w Seattle.
 
Z racji tego, że dziś 1 czerwca, mogę już oficjalnie mówić -  W PRZYSZŁYM MIESIĄCU BĘDĘ W POLSCE! WRACAM DO DOMU! Wow.
 
Do następnego razu,
Trzymajcie się! :)

wtorek, 26 maja 2015

Let's go for a hike!

Na pewno już Wam to pisałam, ale cóż, potwórzę się - klimat stanu Waszyngton jest niesamowity! Ciężko opisać uczucie, które towarzyszy mi przy wspominaniu momentów, gdzie mogłam doswiadczyć tego piękna w 100%. Przykładowo, wycieczka do Forks byłą jedną z takich chwil. Własnie takie małe miasteczka, zalesione, górzyste, z dużą iloscią jezior i specyficznymi sklepikami moim zdaniem najlepiej oddają ten urok. W sumie to Waszyngton został dosć dobrze zaprezentowany w Zmierzchu, bo pamiętam, że oglądając ten film, za KAŻDYM RAZEM (a uwierzcie, oglądałam Zmierzch miliard razy) jarałam się tym tajemniczym, klimatycznym miejscem (w którym nawet nie marzyłam, aby się znaleźć...).

W ostatnim czasie wybrałam się dwa razy na wędrówkę /hike/ i wtedy również czułam, że to jest "TO" - Waszyngton w najlepszej jego odsłonie.

Na pierwszy hike pojechałam w okolice North Bend, WA do miejsca, które nazywa się Rattlesnake Ledge. Było to na mojej "lokalnej Bucket List" jeszcze zanim tu przyleciałam, więc strasznie cieszę się, że w końcu mi się udało. Zwłaszcza, że hike okazał się być jeszcze bardziej zjawiskowy, niż wyglądało to na zdjęciach... 

J. i E. narzekały na mgłę tamtego dnia, ale moim zdaniem dodawała ona jeszcze więcej uroku :). Więcej przykładów zobaczycie za chwilkę.
Powyżej widzicie szczyt, który jakąs godzinkę później udało nam się zdobyć.

Uwielbiam waszyngtońskie lasy!

Okej, po przepięknym spacerku w końcu dotarłysmy do celu... ♥

Strasznie intryguje mnie miejsce z powyższego zdjęcia, na żywo wyglądało to zjawiskowo, super tajemniczo!

Kolejną wędrówkę zaliczyłam wczoraj. Co prawda nie była już tak niesamowita jak poprzednia, ale i tak uczucie cudowne.

MAGIA

Mam nadzieję, że po całym tym moim roku au pairkowania w stanie Waszyngton udało mi się zmienić zdanie niektórych osób na temat tego miejsca, które, w ich przekonaniu, jest "ponure i smutne". Cóż, chyba nigdy nie słyszałam większych bzdur. Dear WA, I love you!

Do następnego,
XOXO


PS. Chyba nigdy nie przestanę się jarać moją cyfrówką. Najlepszy zakup życia!!!

czwartek, 21 maja 2015

Perfect match... na 100%!♥

Previously on... MGDREAMBIG:
"Mam nowinę!
Znalazłam Perfect Match na kolejny rok! ♥♥♥ Strasznie się cieszę, czuję, że podjełam świetną decyzję, rozmawiam z nimi na Skypie codziennie (a nawet na Facebooku haha), podoba mi się ich lokalizacja, mają słodkiego pieska i wgl, zapowiada się wspaniały czas."



Tak! Wszystkie powyższe słowa są w stu procentach prawdziwe i tym razem jestem PEWNA, że jadę do odpowiednich ludzi.  Do mojej rodzinki lecę już początkiem lipca (jutro albo pojutrze powinnam dostać bilety)! Przygotujcie się na lekki szok, bo nie, nie jest to California, o której pisałam, że marzę, wow!... Jak się okazuje ludzie są najważniejsi, wszystko inne schodzi na dalszy plan.

Hości: są jedyni w swoim rodzaju, troszkę "dziwni" haha,
z mega poczuciem humoru! :D
Dzieci: Jeden chłopiec, 15 lat!
Zwierzęta: Psiak ♥
Lokalizacja?

środa, 20 maja 2015

Powrot do Polski... po 10 miesiacach!

Hej! Jak widzicie tytuł posta jest dość wymowny... 
Zanim jednak przejdziecie do czytania musicie wiedzieć, że straaaaaasznie się rozpisałam, także podwójnie przemyślcie czy na pewno chcecie się w to bawić. 

Chcecie? To super. Enjoy!

1 maja wróciłam do domu po dziesięciu miesiącach pobytu w USA! Postanowiłam ostatnie dni mojego au pairowskiego urlopu wykorzystać właśnie na to, aby zobaczyć się z moją rodziną przed planowaną kolejną, długą (dłuższą nawet nieobecnością). 
Cała akcja była mega spontaniczna, bo bilety do Polski znalazły się w moim posiadaniu jedynie dwa tygodnie przed wylotem, więc to naprawdę nie jest dużo czasu biorąc pod uwagę to, że to nie był zwykły lot z Seattle do Los Angeles, tylko z Seattle do Krakowa... Z USA do Polski... Z Ameryki Północnej do Europy. No, duża sprawa. Przez całe te dwa tygodnie nie mogłam myśleć o niczym innym jak tym, że tak niewiele dzieli mnie od spotkania z wszystkimi, których w domu zostawiłam. Oprócz tego, że oczywiście chciałam zobaczyć się z bliskimi, kolejnym głównym powodem mojego wylotu była impreza urodzinowa babci. Impreza ta miała dla niej wielkie znaczenie i była super ważna, bo dokładnie 20 lat temu urządziła podobne, równie duże przyjęcie na swoją czterdziestkę, więc sześćdziesiątke chciała zrobić w formie "flashbacku". Najlepszą rzeczą jest to, że podczas jej 40. urodzin moja mama była... w szpitalu, rodząc mnie :D. Także tamta impreza była dla mojej babci podwójnie ważna, bo oprócz świetnej zabawy dostała też niezły prezent od moich rodziców (najlepszy prezent na świecie, wiadomo, hyhy :D). Ze względu na całą tą zwariowaną sytuację już od kilku miesięcy marzyłam, by móc znaleźć się na tej sześćdziesiątce, ale wydawało mi się to baaardzo nierealne, naprawdę, nigdy bym nie powiedziała, że tam jednak polecę i zrobię niespodziankę. Okropnie ważne było więc to, aby babcia nie dowiedziała się, że planuję wycieczkę do Polski, więc i rodziców chciałam zatrzymać w niewiedzy, ale po przeanalizowaniu wszystkich "za" i "przeciw" stwierdziłam, że powiem. Jednakże, napisałam mamie, że przylatuję w sobotę, a tak naprawdę byłam w Polsce już w piątek. Całą prawdę znała jedynie grupka moich najbliższych FRIENDSÓW, którzy mieli odebrać mnie z lotniska w Krakowie.
W czwartek 30 kwietnia, czyli w dzień mojego wylotu, z domu Hostów odebrała mnie znajoma i zawiozła na lotnisko. Byłam tam mega wcześnie i miałam strasznie dużo czasu do odlotu, ale na szczęście jak zwykle niezawodne i prawie wszędzie dostępne w Stanach wi-fi mnie uratowało i w końcu nadrobiłam część seriali. Lot z Seattle do Frankfurtu (bo właśnie tam miałam przesiadkę) był całkiem okej, niestety prawie nic nie pospałam... Za to jakie widoki <3

♥♥♥God Bless Lufthansa♥♥♥ yaaaaaam
W Niemczech wylądowałam o 8 ich czasu, co dla mnie było 23, więc dopiero wtedy zachciało mi się spać, ale na lotnisku to tak głupio, więc umierałam przez całe cztery godziny. W końcu weszłam do samolotu FRA-KRK (Wow, ale mi łzy napłyneły do oczu jak sobie o tym przypominam)... Zaczełam słyszeć polski język, na pokładzie samolotu puścili polskie nagranie... Ekscytacja i radość na maksa! Półtora godzinny lot zleciał w mgnieniu oka, naprawdę! Wydawało mi się, że mineło dopiero 20 minut, kiedy wyjrzałam przez okno i zobaczyłam "jakieś niemieckie miasto"... po czym okazało się, że w tym "niemieckim mieście" jest Wawel. I płynie Wisła. I jest piękny rynek. Nawet nie wiecie co czułam, kiedy zdałam sobie sprawę, że JESTEM W DOMU. DOLECIAŁAM. Zaczełam płakać, wtedy myślałam, że ze szczęścia, ale po przeczytaniu jednej z ostatnich notek Agnieszki KLIK, w której, pozwolę sobie zacytować, napisała ona: "W moim przekonaniu nie da się płakać ze szczęścia. Płacz spowodowany jest smutkiem, który albo sie czuje świadomie, albo nie."  (pozdrawiam Agę, jeśli to czyta♥), doszłam do wniosku, że wtedy płakałam, bo właśnie doszło do mnie jak bardzo tęskniłam za domem i ile straciłam, kiedy mnie w tym domu nie było. Poza tym, świadomość, że jedne z najbliższych mi osób znajdują się jedynie kilkadziesiąt metrów ode mnie była uczuciem, które trudno jest mi teraz opisać. Punktem kulminacyjnym zdecydowanie było to, kiedy samolot w końcu dotknął kołami ziemi... <3 WELCOME HOME MARTYNA.

Po wyjściu z samolotu od razu pobiegłam do łazienki, bo zapomniałam wspomnieć, że cały lot leciała mi krew z nosa (może to jednak przez to płakałam? ahahaha), po czym poszłam odebrać swój bagaż (wziełam dużą walizkę i trudno było mi się w nią zapakować NA TYDZIEŃ... jak ja się zabiorę z wszystkim po zakończeniu programu?!). Walizka przyszła, więc wiedziałam, że zostało jedno. Przywitać się z dziewczynami <3! Weszłam do strefy powitalnej i zobaczyłam MNÓSTWO ludzi po obu stronach, więc stwierdziłam, że nie będę się rozglądać jak głupia i trochę spuciłam głowę (co wyglądało jeszcze bardziej głupio), aż w końcu je zobaczyłam <3! Boooże, co za moment (znów się teraz pobeczałam). Plakat powitalny, KABANOSY i szampan hahah nie mogło być lepiej (jak to czytacie, to jeszcze raz Wam dziękuję i nie mogę się doczekać kolejnego szampana z Wami haha ^^).
Drogi z Krakowa do Bielska nie będę opisywać, bo były to po prostu ploty i mówienie "Nie mogę uwierzyć, że tu jestem" co jakieś pięć sekund.

Po drodze do mojego domu wpadliśmy do W, z którą znam się ja jebie tak długo, że po roku przerwy od szkoły już nie umiem podliczyć. Ją też postanowiłam pozostawić w niewiedzy, więc jej mina, kiedy mnie zobaczyła, była po prostu bezcenna (nigdy nie widziałam takich wielkich oczu haha POZDRAWIAM XD).

W końcu nadszedł czas na rodziców i brata (którzy, przypominam, nie wiedzieli, że przyleciałam już w piątek). Zapukałam do drzwi mieszkania i otworzył mi brat... Kolejny raz zobaczyłam wielkie oczy i usłyszałam "Ooooo nieeee" (tak bardzo ucieszył się, że znów będziemy sobie dzielić pokój) hahah bezcenne. Swoją drogą, mój brat ma 15 lat, więc jest w wieku, w którym się rośnie jak na drożdżach, więc przeżyłam ogromny szok, bo w lipcu 2014 roku żegnałam się z OgłowęNiższymBartkiem, a w maju 2015 przywitałam OgłowęWyższegoBartłomieja hahah :D.
NIESTETY, rodziców nie było w domu.

Byli na naszych ogródkach działkowych... z babcią. Totalny niewypał. Nie mogłam tam tak po prostu pojechać i zrobić niespodziankę, bo przecież babcia miała mnie zobaczyć dopiero na swojej imprezie, która odbywała się dzień później. Wymyśliłyśmy jednak super plan wywabienia moich rodziców z nory (haha wtf). W. umówiła się z nimi pod sklepem obok działek, żeby podpisali plakat powitalny, który rzekomo przygotowali wszyscy moi znajomi (rodzice myśleli, że dziewczyny jadą mnie odebrać następnego dnia i biorą właśnie ten plakat). Mama i tata podjarali się pomysłem, więc wszystko poszło idealnie. Myślałam, że rodzice przyjdą do sklepu na nogach, więc schowałam się za murkiem, żeby najpierw zobaczyli W., a później mnie... ale zapomniałam, że przecież po kimś odziedziczyłam lenistwo, więc byłam mega zszokowana, kiedy zobaczyłam, że na ulicy znajdującej się przede mną jedzie auto mamy... a w nim zapłakani rodzice :D Mama nawet staneła na chwilę na ulicy, bo nie dowierzała :D Moja kryjówka okazała się żałosna, ale okej. W tamtym momencie się to już nie liczyło. Jako, że mama prowadziła, pierwszy z auta wygramolił się tata, który tak się na mnie rzucił, że prawie umarłam z uduszenia, później podobna sytuacja z mamą i na końcu... Aaaaaaaaaaaaaaaaa z samochodu wyskoczyła Figusia, czyli mój psiak, najważniejsza OSOBA w życiu naszej rodziny! Początkowo wydawała mi się sto razy większa, nawet nie za bardzo wiedziałam jak mam ją trzymać, jak podnosić, wow, wiedziałam, że będzie inaczej, ale czegoś takiego się nie spodziewałam (drugiego dnia była już "normalna" i "męczyłam ją" jak przed wylotem :D PS. też używacie określenia "męczyć"? Pewnie nie :x).

W sobotę rano od razu poszłam do sklepu i kupiłam sobie KAJZERKĘ ("pieczywo" w USA jest koszmarne moim zdaniem), jeszcze cieplutką, taką, o której marzyłam od 10 miesięcy. Około 15:30 pojechałam na działkę, bo to był przecież GRANDMA's PARTY TIME. Kiedy dojeżdzałam na miejsce zadzwoniłam do mamy, a ta utwierdzając babcię w przekonaniu, że to Skype, dała jej słuchawkę, bym mogła złożyć jej ''życzenia zza oceanu''. Tak też zrobiłam, wykrzyczałam jej wszystkiego najlepszego bla bla i zapytałam czemu mnie nie zaprosiła na imprezę :D Kochana babcia oczywiście zaczełą się tłumaczyć haha, Martusia, przecież jesteś tak daleko to byś nie przyleciała, na co odpowiedziałam, że dla niej wszystko i weszłam na salę. :D Mina babci? Bezcenna! Reakcja? Dziwna. Hahaha. Babcia nie mogła uwierzyć w to co właśnie się stało, wszędzie słyszałam swoje imię, bo nikt inny oprócz rodziców i Bartka nie wiedział, że przyleciałam. Wszyscy byli w mega szoku. Babcia stwierdziła, że jest stara i widzi ducha i poszła do kuchni napić się wody hahah, a ja dalej stałam w drzwiach :D Wreszcie wyszła ze łzami w oczach i mnie przytuliła, wciąż niedowierzając (ogólnie to chyba uwierzyła, że przyleciałam do Polski dopiero wtedy, jak już tydzień później wylatywałam znów do USA :D).
Imprezka była super, ale jak zaczeły się dzikie densy starszych wujków i ciotek to się zmyłam, żeby mieć własne party ze znajomymi. <3

W niedzielę 3 maja były moje urodziny, które spędziłam w ulubionym miejscu w Bielsku, pijąc mojego ulubionego drinka (malibu z sokiem pożeczkowym, polecam), z jedną z moich ulubionych osób. Może i nie były to takie urodziny jak zwykle (bo zawsze była tradycja, że jeździliśmy do mnie na działkę na nockę%), ale i tak spokojnie mogę po raz kolejny użyć określenia ULUBIONE, bo tak, to są moje ulubione urodziny jakie do tej pory miałam. 
Bo w domu.

Myślę, że nie będę szczegółowo opisywać tygodnia w Polsce (już i tak się mega rozpisałam, aż wstyd). Było polskie jedzenie, spotkania ze znajomymi, spędzanie czasu z rodziną, planowanie, % itd. Każdy dzień był wyjątkowy :)

Powoli zbliżam się do końca notki, ale na szybko opiszę Wam jeszcze niespodziankowe powitanie z dziadkiem. Otóż, razem z mamą udałyśmy się do niego w poniedziałek. Mama powiedziała mu, że chcę z nim porozmawiać na Skype. Jako pierwsza weszła do jego mieszkania, ja czekałam na korytarzu. W tym czasie powiedziała mu, że "Martyna zaraz zadzwoni" i cóż, zadzwoniłam. Na dzwonek do drzwi :P Otworzył i zaczął się śmiać (widziałam też, że się wzruszył) i znów przeżyłam uściskowe piekło, chyba nawet gorsze od tego, które zagwarantował mi tata :D


Okej, myślę, że na teraz to tyle! Na pewno jeszcze wrócę do tego tygodnia, za niedługo planuję napisać jak to było wrócić do domu po takim czasie i jak czułam się będąc w Polsce. 

I na koniec... mam nowinę!

Znalazłam Perfect Match na kolejny rok! ♥♥♥ Strasznie się cieszę, czuję, że podjełam świetną decyzję, rozmawiam z nimi na Skypie codziennie (a nawet na Facebooku haha), podoba mi się ich lokalizacja, mają słodkiego pieska i wgl, zapowiada się wspaniały czas.
Ale o tym w następnej notce :)!
Do zobaczenia!

piątek, 24 kwietnia 2015

Zachod slonca w Marina Park // vlog!

Witam ponownie!
Dzis mam dla Was krotka notke (na dluzsza nie mialabym sily, IDE SPAC :D). Chce Wam tylko pokazac przepiekny zachod slonca, jaki ostatnio mialysmy okazje podziwiac w Marina Park w Kirkland (miasteczko obok mnie). Juz kiedys pisalam o tym miejscu i zapewne napisze raz jeszcze, bo jest IDEALNE na wiosenne/letnie wieczory, chociaz i w zimie jezdzilo sie tam nie raz :) Milego ogladania!


Tak jak wspomnialam w poprzedniej notce, nakrecilam filmik pokazujacy troszke wiecej niz zdjecia, takze ZAPRASZAM DO OGLADANIA (i do subskrybowania) <3

>>klik<<

Do nastepnego!
XOXO

środa, 22 kwietnia 2015

Sunny day in Seattle, vlog & 100tys!

Hej! Co u Was slychac?

U mnie wszystko w porzadku, oprocz tego, ze czuje, iz czas ucieka mi przez palce... szybciej niz kiedykolwiek! Swiadomosc, ze moj pierwszy rok dobiega konca jest mega dziwna, z drugiej strony ekscytujaca, bo w moim przypadku koniec bedzie poczatkiem czegos nowego.. :) No wlasnie, proces matchowania na przedluzenie idzie OKEJ, do tej pory mialam 4 rodziny. ale zadna z nich nie okazala sie byc moim tzw. perfect matchem, takze dalej czekam. W sumie nie spieszy mi sie, bo jeszcze mam troche czasu :) O rodzinkach nie mam zamiaru pisac na biezaco, tak jak to bylo w zeszlym roku, ale obiecuje, iz dowiecie sie o nich wszystkich czegos wiecej, kiedy juz znajde nowa Host Family i bede mogla spokojnie podsumowac caly proces. 
Tak wgl, to wczoraj rozmawialam z jedna rodzina na Skype i powiem Wam, ze w porownaniu z tym jak zachowywalam sie rok temu, to roznica jest OGROMNA! Oczywiscie, w tym roku czuje sie o wiele bardziej swobodnie nie tylko ze wzgledu na poprawe angielskiego, ale ogolnie przez to, ze z amerykanskimi rodzinami mam stycznosc kazdego dnia, wiec udalo mi sie z nimi "oswoic" haha :D. Wiecej na ten temat rowniez pojawi sie w notce z podsumowaniem.
Matchowanie, mimo stresu, przynosi tez wielka frajde, takze od czasu otwarcia profilu (czwartek) chodze z wielkim bananem na twarzy. Tego samego dnia wydarzylo sie duzo innych spraw, o ktorych napisze juz za niedlugo! Taaa, czwartek zdecydowanie byl DOBRYM dniem. I'm happy.

Okej, pozwolcie, ze w koncu przejde do tematu notki. 
W zeszla sobote pogoda byla IDEALNA. Rano wybralam sie z Aga na Alki Beach (5 min samochodem od Downtown Seattle). Nie moge uwierzyc, ze dopiero po tak dlugim czasie wybralam sie na punkt widokowy Alki... Niesamowite! Downtown wyglada swietnie, z reszta, zobaczcie sami.


Uwielbiam okolice Alki <3. Strasznie podobaja mi sie domki na pobliskich ulicach, nadaja miejscu jeszcze lepszego, a'la nadmorskiego klimatu.


Noi oczywiscie sama plaza... Robi wrazenie. Jest to idealne miejsce na to, aby wychillowac i myslami przeniesc sie z (pieknego) stanu Waszyngton do Californii (polnocnej, no bo juz z drugiej strony bez przesady z tym porownaniem haha). Mozna rowniez zobaczyc Space Needle :)!

Jak widzicie na zdjeciu powyzej, odplyw byl tego dnia ogromny... Jednakze, po dwoch godzinach woda "wrocila na swoje miejsce", takze gdybym zrobila zdjecie stojac w tym samym punkcie, to cala fotka ukazywalaby wode.
Widok na gory, aaahhhh <3.

Po kilku godzinach NICNIEROBIENIAICHILLOWANIA na plazy, pojechalysmy do Discovery Parku. Kolejny raz zachwycilam sie pieknem stanu, w ktorym mam szczescie mieszkac. Zobaczcie sami!

Kolejny raz - widok na gory, omomom <3

Zapomnialam dodac, ze po drodze z Alki do Discovery jechalysmy Alaskan Way, z ktorej idealnie widac downtown Seattle... Niestety, nie mam zdjec, ALE... mozecie to zobaczyc na filmiku!!!! YES, dodalam nowego vloga :)


Nie moge sie doczekac, aby powiedziec Wam o kilku sprawach, ale na wszystko przyjdzie pora :)! Do zobaczenia w kolejnej notce... przygotujcie sie na widoki najpiekniejszego zachodu slonca, jaki w zyciu widzialam <3 Chociaz... mozecie go zobaczyc na moim instagramie, takze zapraszam!


Zanim sie pozegnam, mam jeszcze jedna rzecz do napisania...
DZIEKUJE ZA 100 TYS ODWIEDZIN! ♥

xoxo