niedziela, 28 grudnia 2014

Christmas time!

Hej! Święta, święta i po świętach. Szczerze mówiąc właśnie tego okresu bałam się najbardziej... jeszcze wtedy, kiedy byłam w Polsce. Można więc powiedzieć, że wizja przepłakanych świąt Bożego Narodzenia nękała mnie od kilku dobrych miesięcy... Aż w końcu wyobrażenia stały się rzeczywistością. Nadszedł ten czas, gdy "Jak będę się czuć?" zmieniło się w "Jak się czuję?", a teraz mogę odpowiedzieć na pytanie ostateczne "Jak się czułam?".
Otóż, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, czułam się normalnie. Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie - nie do końca wkręciłam się w świąteczną atmosferę, bo po prostu nie mogłam jej odnaleźć wśród fałszywego, komercyjnego przekazu. W tym roku świąt Bożego Narodzenia nie miałam. Poznałam za to kolejną amerykańską tradycję i na tym fakcie postanawiam się skupić.

Jak więc obchodziłam Christmas (piszę Christmas, bo Święta Bożego Narodzenia to złe określenie w stosunku do otoczenia osób niewierzących)?

Dzień przed Wigilią udaliśmy się do sąsiedztwa słynącego z najpiekniejszych i najbardziej wystawnych dekoracji w całym Seattle Area (dokładnie w to samo miejsce pojechaliśmy w Halloween!!). Trzeba więc przyznać, że mieszkańcy tamtego osiedla dają z siebie wszystko przez cały rok :P, z resztą nie ma co pisać, zobaczcie sami. 


Robi wrażenie, prawda? Niesamowite...

24 grudnia rano przygotowywałam z bratową Hostki deser i muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie byłam z siebie tak dumna!


Wszyscy goście zeszli się około 4, do stołu usiedliśmy dwie godziny później. Jedzenie było naprawdę przepyszne, ale jakkolwiek dobre by nie było i tak nie umywa się do naszych tradycyjnych wigilijnych potraw :).


Po kolacji Hostka pozwoliła otworzyć chłopakom po jednym prezencie, następnie wszyscy się rozeszli, a ja poszłam spać.

Kolejnego dnia rano zjedliśmy śniadanie, po którym dzieciaki (moi chłopcy i ich dwie kuzynki) dostały swoje skarpety od świętego Mikołaja (tutaj skarpety od Mikołaja zastępują nasze Mikołajki, bo Amerykanie 6 grudnia nie obchodzą (głównie dlatego, że Mikołajki to dzień związany z katolicyzmem, a USA w przeciwieństwie do Polski nie jest krajem monoreligijnym). Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze dostaję wtedy jedynie słodycze i może czasem jakieś pierdoły, dokładnie tak samo jest ze skarpetami). O 11 zaczeło się prawdziwe prezentowe szaleństwo. Do godziny 13 nad nimi pracowaliśmy, a i tak w ciągu tego czasu nie udało się nam otworzyć nawet 1/4 z nich. Jako, że u Host Dziadków mieliśmy być o 13:15, szybko musieliśmy wszystkie pozostałe prezenty spod choinki wpakować do samochodów, aby później ustawić je pod ich choinką... Okazało się, że konieczne było zabranie 3 aut, aby zmieścić wszystkie prezenty... Każdy bagażnik był po brzegi wypelniony, a do tego tylne siedzenia zawalone... Ilość prezentów była naprawdę imponująca.

Dom Hostów

Dom Host Dziadków był przepięknie udekorowany, oczywiście największą atrakcją były dwie świąteczne wioski (nad którymi pracowali od początku listopada...). Szaleństwo!

Dom HD

Rozpoczęła się ostateczna runda odpakowywania... która trwała 3 godziny. 
W końcu przyszedł czas na kolację swiąteczną.

Podsumowując, miałam to szczeście, że mogłam zobaczyć "typowe amerykańskie święta do kwadratu", bo sama Hostka powiedziała, że nie wszyscy obchodzą te dni AŻ tak hucznie (to wszystko ze względu na Host Babcię, tym razem jednak jej przesadny perfekcjonizm mi nie przeszkadzał :P). Cieszę się z nowo nabytego doświadczenia i jeśli już nie mogłam spędzić świąt w "moim stylu", to dobrze, że ten "nie mój" okazał się tak pokaźny. :D Będzie co wspominać.

+ Największa (moim zdaniem) różnica w obchodzeniu świąt BN leży w tym, że my skupiamy się głównie na Wigilii (kolacja, prezenty), a u nich dzieje się to w Pierwszy Dzień Świąt. U moich Hostów świętowaliśmy zarówno 24, jak i 25 grudnia, ponieważ Host i Hostka wynieśli z domu różne tradycje, ale wielu amerykanów w naszą Wigilię nie robi nic specjalnego.

PS. Nie chcę, żebyście myśleli, że jestem jakimś mocherem :D :D, ale wiecie, no jednak Święta Bożego Narodzenia mają w Polsce jakiś głębszy przekaz, a np. tutaj skoro wielu Amerykanów nie ma żadnej religii, a mimo wszystko obchodzi Christmas, to chyba od razu rzuca się na usta komentarz IT'S ALL ABOUT GIFTS :D.

Do następnego,
byeee!

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Update//Christmas Wonderland//Gifts!

Long time no see!
Skłamałabym pisząc, że nie miałam czasu na bloga. Miałam, ale po prostu ostatnio byłam na to wszystko zbyt leniwa, a i weny brakowało. Stwierdziłam jednak, że muszę powrócić do chociażby jednej notki tygodniowo, także teraz, korzystając z chwili wolnego zabrałam się do roboty. Jest kilka spraw, które chciałabym omówić.

Pierwsza z nich to moja sytuacja z Host Family. Wiem, że obiecałam Wam oddzielną notkę na ten temat, ale postanowiłam, że nie będę/nie chcę zagłębiać się tu w szczegóły tej sprawy, także napiszę tylko tyle - Zawsze bądźcie szczerzy, rozmowa to klucz do sukcesu! Tak naprawdę duża część mojego złego samopoczucia sprzed kilku tygodni była spowodowana tym, że kłębiłam w sobie negatywne emocje, co doprowadzało mnie niejednokrotnie do bólu głowy. W końcu jednak powiedziałam o wszystkim mojej Host Family i od tego czasu jest o wiele lepiej. Oczywiście, są sprawy, których zmienić się nie da... ale przynajmniej ja czuję się dobrze. Skupiam się tylko i wyłącznie na pozytywach i Wam radzę zrobić to samo, zawsze i wszędzie :).

Jedną z takich pozytywnych rzeczy jest na przykład wygląd salonu Hostów haha <3.

Kolejną rzeczą, którą chcę się z Wami podzielić, jest relacja z wyjścia do sklepu Molbak's. Na co dzień znajdują się tam dekoracje do domu i ogrodu, ale w okresie świątecznym robi się naprawdę niesamowicie! Wcale nie czułam się tak jak w sklepie, tylko raczej jak na jakiejś świątecznej wystawie, za którą nawet mogłabym zapłacić, bo rzeczy były tam cudowne. Z resztą, zobaczcie sami.


Jak widzicie nie ma się co dziwić, że domy amerykańskie są na święta mega przystrojone, skoro dostępność wszelkiego rodzaju dekoracji jest tak łatwa...


Skoro już jesteśmy w temacie świątecznym muszę Wam napisać, że nie czuję tu magii świąt tak jak w Polsce.. Już nawet nie chodzi o to, że jestem z dala od rodziny i przyjaciół, ale po prostu u nas w kraju Święta Bożego Narodzenia to tradycja łącząca ze sobą ludzi, a tutaj...  działalność komercyjna. Niby wszędzie piękne, bajeczne dekoracje, muzyka, eventy, ale brakuje najważniejszego czynnika... Niestety, tutaj liczą się jedynie prezenty. A szkoda.

No własnie, prezenty... Kompletnie nie miałam pojęcia co kupić Hostom... Gorzej niż przed wyjazdem, kiedy szukałam czegoś na powitanie! W sobotę zrobiłam tyle kilometrów w poszukiwaniu czegokolwiek, że aż głowa boli. 

Moja trasa: Woodinville (wyjechałyśmy z Natalią) - Bellevue (Polski sklep) - Renton (Ikea) - Woodinville (odwiozłam Natalię) - Redmont (pojechałam do Rossa) - Kirkland (kolejny Ross) - Bellevue (następny Ross haha) - Woodinville (miałam wrócić do domu, ale... ) - Bothell (udałam się do <uwaga> ROSSA) - Woodinville


Odwiedziłam wszystkie możliwe Rossy w okolicy, bo były tam fajne kieliszki do wina z literkami i stwierdziłam, że byłby to idealny prezent dla Hostki (btw. dzięki Paula, że mi o nich powiedziałaś!). Udało mi się odnaleźć jeden, ale brzydszy, nie ten co chciałam... No ale już trudno, nie mam czasu ani $ na coś innego. Poza tym, mam dla niej jeszcze inne rzeczy (ozdobny otwieracz do wina & zestaw świeczek zapachowych). Dla Hosta kupiłam tylko czekoladki z nadzieniem o smaku wódki haha (bo codziennie wieczorem pije kieliszek, fu). Dla D mam książkę z zagadkami, bo zawsze muszę wyszukiwać na telefonie, co przy prędkości internetu nie jest najlepszym rozwiązaniem i do tego kolejną książkę, tym razem o Minecrafcie, bo już kiedyś jak byliśmy w księgarnii to ją oglądał, także chyba trafiłam w dziesiątkę. Dla K kupiłam duży szkicownik, bo się w nim artysta budzi haha, a dla C kupiłam książkę o Japonii, bo skoro uczy się japońskiego (na urodziny dałam mu słownik, który często używa, yeah), to niech się też nauczy trochę o kulturze, a co.


Kupiłam jeszcze sporo kartek świątecznych dla innych członków rodziny i mam całą reklamówkę polskich słodyczy, także jakoś to rozplanuję i będzie okej. Ah, i obecnie przyjechał tu brat Hostki z żoną i córkami (przekochane dzieciaczki, czemu ja się takimi nie mogę opiekować :( Radość z samego patrzenia na nie, takie pięęęękne, ahyyyy, następnym razem lepiej wybiorę :D), więc zrobilam dla nich ramkę ze zdjęciem dziewczynek - wyszła super, a dla samych ślicznotek mam puzzle 3D z księżniczkami Disneya :D.

PS. Wymieniłam się na tydzień pokojami, żeby mieli gdzie spać, także musiałam pożegnać się z moją świąteczną oazą :<


I jeszcze jedno zdanie na temat dnia wczorajszego - spotkanie z Polkami w Seattle jak zwykle najlepsze na poprawę humoru <3.


Yummy.

To tyle.
Do następnego (odezwę się już za niedługo)!
xoxo

sobota, 13 grudnia 2014

Ice skating//Let it snow!//koncert Lucy Hale!

Hej! Zgodnie z tradycją przyszedł czas na opisanie zeszłego weekendu (tym razem nieco później niż zwykle, ale o tym dlaczego napiszę później). W sobotę pojechałam do Seattle spotkać się z Agą i pochodziłysmy trochę po downtown, gdzie mogłyśmy podziwiać świąteczne dekoracje.


W niedzielę w końcu udałam się na spotkanie au pair. Tym razem naszą atrakcją były łyżwy w Bellevue. Muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę, bo świetnie spędziłam tam czas. Od razu poprzypominały mi się wszystkie akcje, które działy się na lodowisku, gdy byłam jeszcze w Polsce haha, zawsze mieliśmy mnóstwo zabawy, tęsknię za tymi czasami.

 

Po spotkaniu poszłam z kilkoma au pairkami na paradę Let it snow!, również w Bellevue. Widowisko trwało co prawda jedynie 20 minut, ale to wystarczyło, aby w pełni poczuć magię świątecznego klimatu. Ah, i mieliśmy sztuczny śnieg!


Teraz pozwólcie, że wytłumaczę swoją nieobecność na tym blogu. Otóż, ten tydzień był naprawdę szalony, ze względu na... koncert Lucy Hale <3. Na pewno wielu z Was wie, że uwieeeeelbiam serial Pretty Little Liars i nawet prowadzę na jego temat bloga, więc można domyślić się jak bardzo chciałam Lucy zobaczyć. Niestety, biletów na koncert nie można było kupić, jedyną opcją było ich wygranie. Jednakże, udało się! Wszystko szczegółowo opisalam TUTAJ, także zapraszam zainteresowanych. Co więcej, osobiście wręczyłam jej mały upominek w imieniu całej Polski. Jestem przeszczęśliwa, nawet nie marzyłam o tym, żeby spotkać/zamienić słowo z kimś z obsady! Najpierw plan serialu, teraz to... Marzenia naprawdę się spełniają! Nigdy z nich nie rezygnujcie.
Na moim drugim blogu opisałam również całe show, także kolejny raz odsyłam Was TUTAJ.

Taka tam sesja z Lucy, nic nadzwyczajnego, pfff. Hahahah <3 Still can't believe it!


Do następnego (obiecuję, że bardziej się rozpiszę),
xoxo

piątek, 5 grudnia 2014

Los Angeles vlog #1!

Alleluja! Po ponad trzech miesiącach w końcu zabrałam się za edytowanie filmików, które nakręciłam będąc w Los Angeles (serce nadal mi się kraja z tęsknoty haha). Chciałam zrobić to dużo wcześniej, ale komputer odmawia posłuszeństwa i przez ilość różnego rodzaju wirusów, których kolekcja na moim laptopie jest naprawdę imponująca, Windows Movie Maker przestał działać (a o innych programach do obróbki video to już nawet mogę zapomnieć...). Deską ratunku okazał się mój najnowszy nabytek, o którym wspomniałam w poprzedniej notce i muszę przyznać, że kiedy go kupowałam to myślałam przede wszystkim o tym, że w końcu będę mogła zacząć dodawać te filmiki.
Na pierwszy rzut ognia idzie vlog z Six Flags & Universal Studios Hollywood. Miłego (oby) oglądania!



Filmy kręciłam cyfrowką Sony cyber-shot DSC-WX80, edytowałam w aplikacjach iMovie & Chromic.
Długo się zastanawiałam jaki podkład muzyczny wybrać, nie chciałam dodać "zwykłej" piosenki, którą można usłyszeć wszędzie, postawiłam więc na moje dzisiejsze, przypadkowe odkrycie. Nie jestem do niego przekonana na sto procent, ale stwierdziłam, że nawet pasuje :).
Zaraz zabieram się za kolejny vlog z Los Angeles, już nie mogę się doczekać, żeby go Wam pokazać! Hollywood/Beverly Hills/Santa Monica/Griffith Park - coming soon!

Trzymajcie się, do napisania
xoxo

wtorek, 2 grudnia 2014

Thanksgiving//Black Friday//Andrzejki!

Święto Dziękczynienia... czyli po prostu przeogromna kolacja z gościem specjalnym w postaci kilkunastokilogramowego indyka na czele. Do domu Hostów zjechała się większość rodziny i mimo, że już nieraz ich widziałam, to i tak czułam się trochę przytłoczona sytuacją, ale nie było aż tak źle. Właściwie o samej kolacji nie ma co pisać, chyba że interesują Was fakty typu: kto nabrał sobie najwięcej dyniowego ciasta, kto przewrócił na jasnym obrusie miskę z żurawiną, kto narzekał na za suchego indyka itd, bo tak jak napisałam na początku, tradycja Thanksgiving okazała się kręcić tylko i wyłącznie wokół jedzenia. Przynajmniej u mojej Host Family.
Jest jednak sytuacja, którą chcę Wam opisać. OTÓŻ, 28 listopada, czyli właśnie w ŚD miała urodziny jedna z najważniejszych dla mnie OSÓB, czyli F. Jako, że F. jest niezaprzeczalnie królową mojej rodziny (w PL), zawsze hucznie obchodzimy jej święto. F. co roku ma swój torcik, prezenty, a nawet gości, bo i babcia się zjawia, by złożyć kochanej solenizantce życzenia. Tęsknotę za F. odczuwam każdego dnia, więc fakt, że jej czwarte już urodzinki spędzam kilka tysięcy mil dalej chodził mi po głowie cały czas, o czym opowiedziałam rodzinie hostów (o dziwo nie wzieli mnie za nienormalną) haha! Moja Hostka, jako że ostatnio stara się jak nigdy, postanowiła jedno z ciast (wyglądające jak tort) udekorować czterema świeczkami, zgasiliśmy światła i wszyscy zaczeli śpiewać Happy Birthday F., kiedy ja tego torta trzymałam, by chwilę później w imieniu F. pomyśleć życzenie i zdmuchnąć świeczki. Powiem szczerze, że czułam się trochę głupio z tym wszystkim hahaha, ale z drugiej strony było to coś cudownego!

I jeszcze zdjęcie solenizantki, hahah <3
20 Amerykanów śpiewających dla mojej królewny? Czemu nie!

Black Friday, czyli szaleństwo zakupowe dzień po Thanksgiving. Rano (o 10) udałam się do Targetu i, o dziwo, nie było tak źle (spodziewałam się wiekszych tłumów, ale takie zapewne były w nocy z czwartku na piatek). Poza tym, mieszkam, cytuję, in the middle of nowhere. Następnie pojechalam do Lynnwood mall, a tam już faktycznie było bardziej tłoczno, zwłaszcza przy Macy's, gdzie ludzie musieli stać w kolejce do wejścia (nawet nie chcę pomyśleć co działo się przy kasie).
PS. Co do samych promocji to można było znaleźć fajne rzeczy za mało kasy, dużo sklepów oferowało od 30 do 75% zniżki na niektóre produkty, ale i tak spodziewałam się większych rewelacji. :P


W sumie to nie miałam w planach żadnych zakupów na Black Friday, ale w czwartek rano z ciekawości posprawdzałam promocje w Targecie, bo ten sklep jako pierwszy przyszedł mi do głowy... i zobaczyłam mega okazję na iPada, więc później tak się już nastawiłam na jego kupno, że po prostu musiałąm go dorwać i na szczęście się udało!

Tak, musiałam się pochwalić<3.

Sobota to kolejny ciekawy dzień, bo razem z kilkoma innymi Polkami miałyśmy Andrzejki! Oczywiście, nie zabrakło najpopularniejszych wróżb. W skrócie haha: Mój mąż będzie miał na imię Carter, będzie architektem, z wosku wyszły mi idealne wręcz cienie anioła i smoka (interpretację pozostawiam Waszej wyobraźni), moje życie będzie łatwe i przyjemne i zobaczę wiele nowych miejsc. Nie jest źle :D!


W niedzielę tradycyjnie Seattle z E., a później A. Większość dekoracji świątecznych jest już na swoim miejscu, także mogłyśmy nacieszyć oczy świecącym się na wszystkie możliwe kolory, naszym drugim domem. Enjoy!


Na koniec kilkunastosekundowy filmik, który nakręciłam w sobotę. Nic wielkiego, ale takiego zachodu słońca nie możecie przegapić <3.

Muzyczka z youtuba haha yeah, i tak najlepsza z tych co są do wyboru...

Ostatnio naprawdę dużo się działo, ale na chwilę obecną wszystko jest okej. Chcecie, żebym napisala osobną notkę na temat sytuacji w domu/z Host Rodziną?
Trzymajcie się ciepło,
bye!