poniedziałek, 28 lipca 2014

Seafair // Green Lake!

Wspaniały weekend za mną! W sobotę pojechałam spotkać się z Julią w Seattle. W lecie co tydzień jest tam inna impreza, tym razem był to festiwal Seafair. W centrum przez cały dzień odbywały się mniejsze i większe koncerty i było mnóóstwo stoisk z darmowym jedzeniem, więc kręciłyśmy się tam dosyć długo (no bo jakby inaczej). Najedzone i ledwo żywe (było chyba z milion stopni) poszłyśmy na zakupy, które tak naprawdę były mega krótkie, bo zmęczyłyśmy się już po wizycie w jednym sklepie. Stwierdziłyśmy, że tylko mrożony jogurt może nam poprawić humor... To dobra opcja, że za jakieś 4 dolary można kupić szczęście haha polecam! Kulminacyjnym punktem festiwalu była parada przez caaałe miasto, której nie udało nam się zobaczyć (czego bardzobardzobardzo żałuję), ponieważ zaczynała się późno (ludzie siedzieli wzdłuż ulic i czekali już od rana!), a my musiałyśmy się jakoś dostać do domu. Niestety, nie było to takie proste jak zawsze, bo nasz przystanek został zamknięty, właśnie ze względu na paradę... Jako że żadna z nas nie może pochwalić się idealną orientacją w terenie, ta sytuacja ani trochę nam się nie spodobała, ale na szczęście trafiłyśmy bez problemu w odpowiednie miejsce. Oczywiście o rozkładzie jazdy naszych autobusów na zastępczym przystanku mogłyśmy pomarzyć, więc po prostu usiadłyśmy i czekałyśmy. Można się domyślić, że to Julia, a nie ja, miała autobus jako pierwsza... dopiero ok. 25 minut później zobaczyłam swój. Tu dopiero zaczeły się prawdziwe problemy - wyjazd z miasta, który normalnie zajmuje 10 minut, teraz trwał chyba z pół godziny, a cała trasa Seattle - Woodinville aż DWIE! Na szczęście było z kim porozmawiać i się pośmiać, więc zleciało nawet szybciej niż zwykle. :) Późnym wieczorem spotkałam się z dziewczyną z Południowej Afrykii, która mieszka kilka minut samochodem ode mnie. Z nią również meeeeega się uśmiałam, strasznie się cieszę, że tak zakręcona osoba mieszka blisko, bo czuję, że z nią nie będę się nudzić :D!


W niedzielę pojechałam do Ravenny (dzielnica Seattle), gdzie spotkałam się z jedną z polskich au pair. W końcu poszłam nad jakieś jeziorko i było przepięknie!
PS. Jest tam trasa do biegania, która wygląda tak, jakby oficjalnie została przejęta przez PRZYSTOJNIAKÓW z sześciopakami haha nie mogę się doczekać kiedy tam wrócę :D!


Wieczorem znów pojechałam do Redmont i obejrzałyśmy z Julią kolejny odcinek True Blood. UWAGA: Dojechałam i wróciłam bez pomocy GPSa, yeah! Ale i tak się bałam, bo w dzień droga wygląda ślicznie, ale w nocy...

To i tak jest jedna z "lepszych", większość uliczek jest tak creepy, że chciałam przejechać nimi jak najszybciej, może kiedyś odważę się tam zrobić zdjęcia haha :D.

Miłego tygodnia, buziaki!

sobota, 26 lipca 2014

Woodinville's Wonderland!

Kolejny spokojny tydzień za mną. W sumie nie działo się nic niezwykłego, ale i tak było świetnie <3.
Strasznie nie mogłam się doczekać środy, ze względu na wyświetlanie Igrzysk Śmierci 2 w parku Marymoor, ale jak na złość właśnie tego dnia padało... Mimo to i tak pojechałam do Redmont i zrobiłyśmy sobie z Julią seans "True Blood". Odgłosy deszczu & serial o wampirach tworzyły świetną kombinację (aa i jeszcze  pizzowe pringlesy haha), więc z walki z humorzastą pogodą stanu Waszyngton wyszłyśmy zwycięsko. Droga z Redmont do Woodinville w tym tygodniu była równie stresująca co w poprzednim, bo mimo iż telefon był naładowany (więc miałam wsparcie GPSa), to okropnie padało, więc widoczność na nieoświetlonej ulicy była zerowa, co nie jest dobre przy powtarzających się co 10 metrów znakach "Uwaga, zwierzęta na drodze". Na szczęście dojechałam do domu z nienaruszonym sumieniem i maską samochodu, więc raz jeszcze - JA vs. POGODA = 2:0. :D
Dzisiaj byłam z dwójką chłopców, ich babcią i dziadkiem na lunchu w Wendy's, a później pojechaliśmy na... golfa! Zawsze myślałam, że jest to najnudniejsza "atrakcja" na świecie, a teraz? Nie mogę doczekać się kolejnego razu. Po pierwsze, jest to świetna zabawa (mimo, że jestem w tym naprawdę kieepska, nic nowego), a po drugie, pole golfowe w Woodinville jest przepiękne! <3 Jakość zdjęć nie jest jakoś mega tragiczna, ale i tak żałuję, że nie miałam przy sobie aparatu....


Na razie nie znam nikogo z Woodinville, wszyscy moi znajomi mieszkają w sąsiednich miasteczkach albo (przede wszystkim) w Seattle, ale i tak nie chciałam piątkowego wieczoru spędzać w domu, więc kupiłam kawę i pojechałam posiedzieć w jednym z tutejszych parków (forever alone </3 hahaha).

Idealna trasa do biegania i jazdy na rowerze, taa... hahaha dlaczego ja jestem takim leniem? Mam nadzieję, że kiedyś sama będę tam śmigać (mhm jasne)... Trzymajcie kciuki!

Jutro znów jadę do Seattle, w niedzielę pewnie też. Chciałabym w końcu pójść na jakąś plażę tutaj, bo jest tego peeeełno, a ja nigdy nie wiem jak się tam dostać :D.
Udanego weekendu i wieeelkie całusy dla wszystkich tych, z którymi normalnie spędzałabym piątkowy wieczór w Polszy. I miss you guys!

wtorek, 22 lipca 2014

See you soon... Los Angeles!

Kiedy w niedzielę wieczorem, zmęczona i wyładowana po całym dniu leżałam w łóżku, nigdy nie pomyślałabym, że zaledwie kilka chwil później będę mieć tyle energii, żeby po nim skakać :D!
Oglądałam film i nagle usłyszałam, że Hostka rozmawia przez telefon w przedpokoju. Zapewne nie zwróciłabym na to większej uwagi, gdybym nie usłyszała "Martyna sprawdzała, że bilety są po 200$". Zaczełam się zastanawiać o co chodzi, aż w końcu jakąś minutkę później Hostka zapukała do moich drzwi. "Właśnie rozmawiałam z bratem, postanowiłam, że go odwiedzimy. Mieszka w Hollywood." ... To już kolejna sytuacja, w której naprawdę chciałabym zobaczyć swoją minę. Momentalnie pojawił mi się banan na twarzy, a Hostka zaczeła się śmiać, bo mówiłam jej już chyba z tysiąc razy, że chcę polecieć do Los Angeles. Best news ever <3! Chyba nie muszę mówić, jak przeszczęśliwa jestem w związku z tym, że a) zobaczę LA już ZA MIESIĄC, b) lecę tam za darmo, c) czekają mnie przed-LAowskie zakupy z Hostką! Nie mogę się doczekać!


Najlepsze jest to, że jak rozmawiałam z nimi na Skype, jeszcze podczas całego procesu "matchowania", to powiedzieli, że chcą lecieć do San Francisco na kilka dni w sierpniu. Od mojego przylotu nie usłyszałam o tym ani słowa, więc trochę sie zmartwiłam, że jednak nigdzie z nimi nie polecę... Aż tu nagle Hostka przychodzi do mnie z taką informacją... Szok <3 PS. San Francisco oczywiście też bym chciała kiedyś zobaczyć, słyszałam, że pięęęęękne, ale jednak to Los Angeles było na szczycie mojej listy "do zobaczenia w USA"...

poniedziałek, 21 lipca 2014

Weekend in Seattle!

Wczorajszy dzień był jednym z lepszych od czasu przylotu tutaj. Już od samego rana humor w stu procentach mi dopisywał, bo pojechałam z Hostką do banku, żeby założyć sobie konto... Wiem, że wizyta w banku nie brzmi satysfakcjonująco, ale jak uczestniczy w niej Naprawdę PRZYSTOJNY Bankier (który, swoją drogą, na pewno nie ma więcej niż 25 lat, a już urzęduje we własnym "gabinecie" <3, perfect hahah), to może zrobić się baaaardzo interesująco :D. Następnie, z uśmiechem na twarzy i obrazem Naprawdę Przystojnego Młodego Bankiera w głowie, wsiadłam do autobusu i pojechałam do Seattle, by spotkać się z dwoma polskimi au pairkami! Wysiadłam w pobliżu Westlake Center, miejsca, które na chwilę obecną zyskuje miano mojego ulubionego tutaj. Najpierw pochodziłyśmy po Seattle Center (to właśnie tam znajduje się Space Needle), później podeszłyśmy pod Public Market Center, z którego tłumy turystów "wygoniły nas" wyjątkowo szybko. Pojechałyśmy zatem troszkę dalej, do tzw. University District (coś w rodzaju "miasteczka studenckiego"), bo można tam całkiem fajnie i przede wszystkim TANIO zjeść. 

Powyżej Westlake Center i drapacz chmur, w którym jestem zakochana (ten z tyłu) <3.


Ulice są tu w miarę czyste, ale praktycznie WSZĘDZIE na chodnikach siedzą grupy bezdomnych, MŁODYCH ludzi... Zachowują się wybitnie dziwnie, a jeszcze dziwniej wyglądają. Dzisiaj widziałam dziewczynę chodzącą po mieście w skarpetkach i narzuconym na siebie śpiworze. Szok. Spróbuję Wam to kiedyś pokazać na zdjęciach. Akurat na powyższym nic takiego nie widać, bo jest to (moim zdaniem) dość "luksusowa" ulica, ale już kilkanaście metrów dalej dzieją się cuda.

Jednym z przystanków w University District był Yogurtland (hahah nie wiem czemu, ale mnie ta nazwa strasznie śmieszy, brzmi komicznie), czyli miejsce, w którym zakochałaby się nawet osoba nie lubiąca słodyczy! Przez darmowe próbki już na samym początku byłyśmy pełne...

... ale i tak ogarnełyśmy sobie konkretny deser. Samoobsługa to najlepsza rzecz na świecie! PS. Ja za swoje cudeńko zapłaciłam jedynie 3$ <3.

Dzisiaj widziałam się z kolejną polską au pairką. Pochodziłyśmy po mieście, w końcu zobaczyłam słynną "gum wall", uważaną za jedną z "ciekawszych" atrakcji Seattle, a dla mnie jest troszeczkę obrzydliwa :D, ale nie no, warto zobaczyć! 


Później poszłyśmy do biblioteki, ktorą na pewno często będę odwiedzać, spójrzcie sami dlaczego... 

Piękne miejsce!

Budynek z powyższego zdjęcia znajduje się na przeciwko biblioteki... strasznie mi się spodobał ten widok, bo przez lekkie zamglenie wydawało się, że nie ma końca... Prawdziwy drapacz chmur!

PS. Na pierwszym zdjęciu w tej notce pokazałam Wam mój ulubiony wieżowiec w Seattle. Okazało się, że moja Hostka właśnie w nim pracuje! Dlatego dzisiaj rano zabrałam się z nią do pracy, żeby zobaczyć go "od kuchni". Widok z 49 piętra robi wrażenie.


Dobrze czuję się w tym miejscu. Nie jest to co prawda gorąca Kalifornia, czy Nowy Jork, który nigdy nie śpi... ale klimat jest tu po prostu wyjątkowy. Nie dość, że mnóstwo ślicznych budynków, to jeszcze te wszechobecne jeziora. Jest pięknie :).

Na koniec dodam, że mam najlepszą Hostkę na świecie! Troszczy się o mnie jak o własną córkę... Przykładowo - dzisiaj w drodze do Seattle powiedziałam (głośno myślałam), że muszę sobie kupić słuchawki do telefonu - wróciłam do domu, a słuchawki już na mnie czekały. Wspomniałam, że chcę się zabrać za siebie i zapisać na siłownię - zaczynamy razem od przyszłego tygodnia! Mam misję - muszę ja mobilizować do ćwiczenia, hahah problem w tym, że to ja potrzebuję mobilizacji! Ale będzie okej, w końcu ten rok jest idealną okazją na zmiany.

Do następnego razu, gorące pozdrowienia z wcale nie tak deszczowego Seattle!

sobota, 19 lipca 2014

Laziest person in the world...

Macie czasem tak, że położycie jakąś rzecz w dziwnym miejscu i mimo iż wiecie, że NA PEWNO coś się z nią stanie, a w myślach mówicie sobie  "Wiem, że to nie jest dobre miejsce dla ciebie" to i tak jesteście zbyt wielkimi leniami, by to przestawić? (Błagam, powiedzcie, że tak) Mi takie coś zdarza się kilka razy w tygodniu, ale wczorajsza sytuacja położyła na łopatki wszystkie dotychczasowe. 
Wziełam z kuchni puszkę coli, poszłam do swojego pokoju, położyłam ją na szafce nocnej po lewej stronie łóżka, na którym (jako, że śpię na prawej) znajdują się wszystkie poduszki. Normalnie kładę wszystko na tej po prawej stronie, ale teraz musiałabym przecież obejść caałe łóżko, by to zrobić, a tak bardzo mi się nie chciało, bo byłam "zmęczona" siedzeniem nad rzeką przez 2h. Typowa ja. Położylam się, włączyłam lapka & serial. Oczywiście, w momencie kiedy w końcu udało mi się wygodnie ułożyć, zobaczyłam komunikat, że bateria się wyczerpuje (ale mam ostatnio pecha z tymi bateriami), co znaczy, że miałam jakieś 30 sekund na dorwanie ładowarki, zanim mój laptop zapadłby w sen, z którego naprawdę nie jest łatwo go wybudzić :(. No więc, niezwłocznie zerwałam się z łóżka... i przy okazji strąciłam poduszki... a te "zrzuciły" colę z szafki... a ta wybuchła na ścianę... no dobra, na dwie ściany... na drzwi... na fotel... na obrazy na ścianie... na śnieżnobiały dywan. Chciałabym widzieć swoją minę w tym momencie. Wszystko w zasięgu wzroku oblane colą! WSZYSTKO. Pobiegłam po ręcznik i zaczełam ścierać to ze ściany.... widok wszechobecnych, wielkich ciemnych plam sprawił, że w mojej głowie pojawiło się jedno słowo (ale za to jak wiele razy się pojawiło, uhuuu): REMATCH, REMATCH, REMATCH. Meble, obrazy, a nawet ściana(y), okazały się być do ogarnięcia, ale dywan... :( Szorowałam go przez chyba pół godziny, ale nadal troszkę widać plamę. Zastanawiałam się, czy zejść do Hostów i się przyznać, ale wymiękłam. Upsss. Wpadłam na inne, prostsze, ale jedynie tymczasowe rozwiązanie... zasłoniłam plamę łóżkiem :D. Jak tylko dowiem się gdzie tu jest ocet (który podobno poradzi sobie z colą na dywanie) to się za to wezmę, na razie nie chcę nawet zerkać w to miejsce.
Wiem, że jest milion innych rzeczy, o których wolelibyście poczytać, ale musiałam podzielić się z Wami moją głupotą i może hmmmmm nie wiem, uczcie się na moich błędach, co? Nie bądźcie leniami, zwłaszcza w domu Hostów :D.


Pozdrawiam, Mentalna Blondynka

piątek, 18 lipca 2014

First outdoor movie!

Ze swojej bucket list mogę wykreślić kolejną już pozycję! Outdoor movie w amerykańskim stylu <3. Kiedy tylko dowiedziałam się, że w Redmont (sąsiednim mieście) co środę odbywa się coś takiego, od razu wiedziałam, że muszę tam pojechać. Głupio było mi prosić Hostkę o coś "większego" już w pierwszym tygodniu, ale nie mogłam się powstrzymać. Powiedziała, że bez problemu mnie tam zawiezie. Wieczorem, 5 minut przed planowanym wyjazdem mój najmłodszy chłopak zaczął się źle czuć, więc nie mogłyśmy go zabrać ze sobą, a co dopiero zostawić samego, więc zrobiło się ciekawie. W końcu Hostka zaproponowała, żebym spróbowała pojechać swoim autem, o ile czuje się z tym komfortowo. Prawda jest taka, że ANI TROCHĘ nie czułam się komfortowo ze świadomością, że przede mną pół godziny drogi w nieznane, ale nie mogłam odpuścić. Pokładając wielką (całą) nadzieję w nawigacji wsiadłam w samochód i ruuszyłam. Umówiłam się z Julią, że odbiorę ją w centrum Redmont. Na szczęście okazało się, że droga nie jest zbyt skomplikowana (chociaż i tak przez cały czas ręce drgały mi ze stresu)... tylko, że jak byłam prawie w tym centrum, na środku jakiejś przypadkowej ulicy usłyszałam "your destination is here!"... szkoda tylko, że mój destination był (jak się później okazało) kilka minut drogi dalej. Tu zaczeło się robić kolorowo - pojechałam pod prąd, wjechałam na sam szczyt 2piętrowego parkingu (nie pytajcie czemu :D), ale w końcu znalazłam Julię. Z nią też trochę pobłądzilyśmy w drodze do Marymoor park, ale udało się! W parku było już mnóstwo ludzi, ale znalazłyśmy fajne miejsca bez większego problemu. Wcześniej kupiłyśmy popcorn (bo jak można ogladać pierwszy outdoor movie bez popcornu), niestety był słodki, fuuuu, ale nie znam nikogo, kto siedząc obok popcornu (nie ważne jakiego) nie zjadłby go, więc jakoś nam poszło :D. Wyświetlanym filmem był Ferris Bueller's Day Off, do którego nie byłam przekonana, ale pozytywnie mnie zaskoczył! Za tydzień druga część Igrzysk śmierci, nie mogę się doczekać because I'm obsessed <3. W sumie to chyba każdy film by mi się wczoraj podobał, bo już sam fakt obecności na takim evencie sprawial, że byłam mega happy!


Po filmie przyszedł czas na coś, czego obawiałam sie od początku... wyjazd z parkingu. Trochę sobie poczekałysmy, ale i tak myślałam, że będzie gorzej. Później zawiozłam Julię, pod jej domem ustawiłam w GPSie swój adres i pojechałam. Było już po 11pm, jechałam nieoświetloną drogą, aż tu nagle usłyszałam muzyczkę z telefonu i zobaczyłam napis "Do widzenia!". Bateria padła :( Nie miałam pojęcia co zrobić (chyba nie muszę pisać jak bardzo się przeraziłam), modliłam się, żeby JAKOŚ trafić do domu, TRAFIŁAM <3 
O, ale jeszcze jedno, na ulicy Duvall, już w Woodinville, trwają prace remontowe, więc dozwolona prędkość to zaledwie 25mph, ale z tego co słyszałam strasznie lubią dawać tu mandaty, więc jechałam zgodnie z ograniczeniem (w sumie zawsze jeżdzę tyle ile trzeba, bo jakoś nie cierpię na nadmiar gotówki, którą mogłabym przeznaczyć na głupi mandat). Za mną jechało inne auto, myślalam sobie, że kierowca pewnie nieźle na mnie nadaje pod nosem, że wlokę się jak ślimak, ale trudno :D. Skręciłam z Duvall w moją ulicę, popatrzyłam w tylne lusterko na przejeżdzające auto i jak myślicie, co to było? Oczywiście, że policja :). Mówiłam - lubią tu wyłapywać i dawać mandaty (ostatnio sąsiad dostał, bo jechał AŻ 31mph soooo...). Nawet nie wiecie jak byłam wdzięczna za to, że nie podkusiło mnie, żeby sobie "depnąć".

PS. Jak jeszcze pisałam maile z Hostką przed wyjazdem, to powiedzieła mi, że w dni robocze powinnam być w domu koło 11/12pm, żeby być w stanie pracować na drugi dzień. Wczoraj (dzisiaj) wróciłam przed pierwszą (oczywiście uprzedziłam Hostkę, że będę późno), a ona powitała mnie szerokim uśmiechem i wypytywała jak było! Więc tak właśnie wygląda moja curfew.

See ya! ♥
Ps. If you have any questions... KLIK

środa, 16 lipca 2014

NYC vlog!

Tak jak już kiedyś wspomniałam - podczas drugiej wycieczki do Nowego Jorku nakręciłam kilka filmików, które postanowiłam skleić i Wam pokazać. Niestety, jakość jest beznadziejna, bo apart 3,2 mpx cudów nie zdziała, do tego prawie zawsze byłam w ruchu, bo nie było za dużo czasu żeby się wszędzie zatrzymywać, ale myślę, że lepszy taki filmik niż żaden. Enjoy the view!



Planuję robić więcej filmików w przyszłości, mam więc nadzieję, że wkrótce uda mi się dorwać jakąś zgrabną cyfróweczkę. Buziaki!

poniedziałek, 14 lipca 2014

First trip to Seattle!

Wczoraj w centrum Seattle odbyło się spotkanie au pair z okolicy. "Atrakcją" na ten miesiąc było przejechanie sie "kaczkami" - pojazdami poruszającymi się po lądzie i wodzie. Ja od początku mówiłam, że na to spotkanie nie idę (bo szkoda było mi 30$ :D), ale zgadałam się z Julią, z którą mieszkałam na szkoleniu w NYC i która również nie chciała iść, że się wybierzemy, bo w sumie fajnie poznać nowych ludzi. Catherine - moja Area Director - powiedziała nam na miejscu, że biletów już nie ma (czego się spodziewałam i się o to modliłam :D), więc miałyśmy z Julią 2 godziny na poznanie Seattle. Zakochałam się w tym miejscu, jest naprawdę pięknie! A co najlepsze - pogoda jest cudowna! Wczoraj mieliśmy cieplej niż w San Francisco i podobnie ma być przez cały tydzień.


Na placu między 4th, a 5th AVE postawiony był wielki ekran z transmisją finału Mistrzostw Świata piłki nożnej. Udało nam się zobaczyć gola... to było istne szaleństwo! W sumie większość zebranych tam ludzi była za Niemcami, więc było mega głośno :D. Ludzie krzyczeli, skakali, klaskali, wszędzie było słychać wuwuzele, a to wszystko w centrum miasta, niesamowite! <3 Cudowny moment.

Po powrocie do domu zjadłam obiad/kolację i Hostka zaproponowała, że możemy się przejechać po okolicy - po pierwsze, żebym mogła oswoić się z samochodem, a po drugie, żebym zobaczyła najważniejsze miejsca. Hostka zabrała mnie też na "fancy street", gdzie chaty są po prostu przeeeeee.... Na pewno kiedyś pójdę tam na spacer i zrobię fotki, żebyście też mogli to zobaczyć!

Dzisiaj pierwszy dzień pracy. Mam już za sobą krótką soccer game z najmłodszym i jestem padnięta. Na szczęście dwójka starszych chłopaków potrafi sobie sama zorganizować czas. :D
PS. Kolejny upalny dzień!

Welcome party, shrimp & new Friend!

Przedwczoraj Hości zorganizowali u siebie moją imprezę powitalną/wielkie grillowanie i zaprosili swoją rodzinę. Przyszło ponad 10 osób... na początku czułam się strasznie niezręcznie, nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, gdzie usiąść, z kim porozmawiać. Na szczęście później się rozluźniło, siostry Hostów powiedziały mi, że zawsze jestem u nich mile widzina, super mi się z nimi rozmawiało. Ogólnie cała rodzinka jest naprawdę w porządku, jedynie obawiam się babci chłopaków, bo nie jest to typowa babinka, tylko elegancka, wyrafinowana pani. Mam nadzieję, że zrobiłam na niej dobre wrażenie, bo inaczej mogę się pożegnać z Woodinville, czuję, że ona jest tu "in charge" :D.


PS. Hostka cały czas mówiła, że wszyscy u nich kochają "tempura shrimps"... nie miałam pojęcia co to jest, a byłam zbyt leniwa żeby iść na górę po telefon i sprawdzić na translatorze. Przez "ciasto" na górze nie widziałam co jest w środku, więc zjadłam. Gumiaste, ale pyszne! Dopiero później jak zajrzałam do lodówki i zobaczyłam normalne shrimps... dowiedziałam się co to tak naprawdę jest. Myslałam, że będę mieć zawał. :D Zjadłam krewetki!

Skoro już siedzimy w temacie "Host Family"... jeden z jej członków stwierdził, że będzie za mna wszędzie chodzić <3.


Do zobaczenia później!
Notka z Seattle już gotowa!

Brooklyn/Manhattan Bridge & Times Square!

Okej, tak jak już wiecie - podzieliłam pobyt w Nowym Jorku na kilka części i teraz przyszedł czas na Brooklyn&Manhattan Bridge oraz Times Square. Jeśli chodzi o mosty, widziałam je tylko przez kilka minut, ale to wystarczyło by zachwycić się nimi jeszcze bardziej. Możecie mnie teraz uznać za wariatkę, bo jak można zachwycać się widokiem czegoś zrobionego ze stali, kamienia i granitu (I♥wikipedia), ale jestem pewna, że większość osób zrozumie o czym mówię.


Times Square...  tam mieliśmy  półtorej godziny wolnego. To miejsce (według mnie) ma wyjątkowy klimat, co prawda są tłumy ludzi (jak wszędzie w NYC), ale i tak jest świetnie, zwłaszcza wieczorem/nocą <3.


Zawsze chciałam usiąść na czerwonych schodach na Times Square...


Najgorszy pomysł na świecie :D. Ale fajnie było wejść na samą górę i rzucić okiem na całą ulicę! Szkoda, że nie da się tego pokazać na zdjęciu... Poniżej jedynie mała cząstka tego, co zobaczycie w rzeczywistości.

Nie mogę uwierzyć, że właśnie pokazuję Wam zrobione przeze mnie zdjecia NOWEGO JORKU. Od dawna marzyłam o tym, żeby zabrać go na sesję, ale że nastąpiło to tak szybko? :D Nieźle.. 
To be continued...
Sporo się ostatnio dzieje.. Wczoraj była duża impreza rodzinna, dzisiaj widziałam pierwszy raz Seattle.. Wszystko chciałabym Wam opisać za jednym razem, ale byłaby to najdłuższa notka ever.
See you (very) soon!